Wybory prezydenckie obarczone skazą

PiS na rozkaz prezesa prze do szybkiego prezydenckiego głosowania, zaplątana we własne nogi opozycja sama nie wie, o co jej chodzi, nikt do nikogo nie ma zaufania, nikt nie chce na krok ustąpić. Witajcie w polskiej polityce.

Aktualizacja: 26.04.2020 15:21 Publikacja: 24.04.2020 00:01

Narzucając wszystkim swoim ludziom morderczy test nieustającej lojalności, zawsze pozostając nie do

Narzucając wszystkim swoim ludziom morderczy test nieustającej lojalności, zawsze pozostając nie do końca z nich zadowolonym i wobec nich nieufnym, prezes PiS sprowadził ich wszystkich do roli uczniaków zmuszonych nieustannie drżeć przed niezapowiedzianą kartkówką

Foto: Reporter

Dla meandrów naszej polityki podczas pandemii charakterystyczna jest sytuacja z końca poprzedniego tygodnia. Minister zdrowia Łukasz Szumowski ogłosił swoją wyczekiwaną przez wszystkich rekomendację w sprawie terminu wyborów. Wykluczył „normalne" wcześniej niż za dwa lata. Równocześnie te korespondencyjne uznał za względnie bezpieczne. Opatrzył to wprawdzie uwagą, że należy zbadać szczegóły nowej procedury pod kątem sanitarnym, ale wystąpił zasadniczo jako ktoś, kto nie odrzuca pisowskiego kalendarza politycznego.

Opozycja uznała ją za wypełnienie partyjnego obowiązku. Posypały się na głowę Szumowskiego gromy: okazał się przede wszystkim politykiem, a nie lekarzem, taka była główna teza. Komentatorzy „tamtej strony" dopełnili reszty.

Przykre, i chyba po troszę nieuniknione, jest to, że medyczne opinie Szumowskiego są coraz częściej odczytywane, w niezliczonych internetowych debatach, pod kątem czystej polityki. Odmraża, luzuje, bo chce stworzyć atmosferę sprzyjającą wyborom. Mówi o noszeniu maseczek przez półtora roku (to skądinąd jedna z chyba najbardziej pochopnych zapowiedzi rządowych) po to, aby wesprzeć ewentualny pomysł przesunięcia kadencji prezydenta Dudy o dwa lata. Mniejsza o to, czy tak jest naprawdę. Tego typu interpretacje znamienne są w państwie, w którym życie publiczne opiera się na totalnym braku zaufania.

Ale była i druga, nieznana szerzej, strona tego medalu. Centrala PiS na Nowogrodzkiej, a tak naprawdę główny jej rezydent, wcale nie zareagowała zadowoleniem. Jarosław Kaczyński uznał rekomendację Szumowskiego za zbyt wstrzemięźliwą. Choć bardzo go ceni, choć rozważał zrobienie pana profesora wicepremierem, tym razem poczuł się zawiedziony. W jego mniemaniu minister nie poparł jednak w stu procentach majowego terminu. Zrobił to w sposób zbyt zawoalowany i warunkowy.

To z kolei inny problem. Narzucając wszystkim swoim ludziom morderczy test nieustającej lojalności, zawsze pozostając nie do końca z nich zadowolonym i wobec nich nieufnym, prezes PiS sprowadził ich wszystkich do roli uczniaków zmuszonych nieustannie drżeć przed niezapowiedzianą kartkówką. Kiedy to się precyzyjnie stało, że ludzie z niezaprzeczalnym dorobkiem, zawodową pozycją, dali sobie taką rolę narzucić? Temat na oddzielny tekst. Dziś to już cały system. Państwo, skrzypiąc i zacinając się, pracuje niczym zużyta machina sterowana wolą jednej osoby.

Spacer do skrzynki, czyli normalizacja?

Wróćmy jednak do opozycji. To nie jest tak, jak napisał jeden z bliskich rządzącym publicystów, że gra na odroczenie wyborów jest wyłącznie grą na rzecz PO, która będzie miała możliwość wymiany kandydata – z zupełnie pogubionej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na kogoś o mocniejszej osobowości.

Jest sto różnych powodów, aby takie wybory kwestionować. Formuła korespondencyjna, zwłaszcza z wyborcami pozamykanymi w domach, naraża nas na podeptanie zasady tajności lub na możliwość głosowania za kogoś (wspólne rodzinne skrzynki pocztowe). Odebranie Państwowej Komisji Wyborczej części uprawnień na rzecz instytucji władzy wykonawczej zalatuje regułami państwa nie całkiem demokratycznego. Na tym tle fakt, że wicepremier Jacek Sasin szykuje wybory wedle nowej formuły, choć do 6, 7 maja nie stanie się ona prawem, jawi się jako pomniejsza patologia. Ale jest sprzeczna z podstawową zasadą państwa prawa.

Gdy dodać możliwość tysięcy pomyłek, perspektywę pozbawienia możliwości głosowania ludzi zameldowanych w innych miastach niż mieszkają czy faktyczne odsunięcie od urn Polonii zagranicznej, to podstaw do kwestionowania tych wyborów jest mnóstwo. Czy głównym motywem opozycji jest realna obywatelska troska, czy obawa przed świetnymi wynikami sondażowymi kandydata obozu rządzącego Andrzeja Dudy, to ma znaczenie drugorzędne. Argumenty są mocne. Podstawy do protestów wyborczych – wręcz spektakularne.

Tyle że opozycja stawiała tym wyborom początkowo przede wszystkim zarzut narażania na wielkie epidemiologiczne niebezpieczeństwo wszystkich: wyborców (zakażanie poprzez papier), pracowników poczty i członków komisji. Lider PO krzyczał, że PiS będzie miał krew na rękach. I tu akurat Szumowski ze swoimi kosmetycznymi, ale też długo wyczekiwanymi poluzowaniami naprawdę przychodzi obozowi rządzącemu w sukurs (choć naturalnie było sto innych przyczyn, aby ich dokonać).

Nie wiemy, co będą o tym myśleli Polacy 10 lub 17 maja. Znaczącą większością odrzucali w sondażach te wybory, ale było to w czasie, kiedy zakażeniem łatwo było ludzi przestraszyć. Możliwe, że pokaźne grupy wyborców nadal będą poirytowane, że politycy zawracają im głowę polityką, kiedy oni borykają się z tak potężnymi kłopotami. Ale czy wielu nie uzna możliwości wyjścia do skrzynki wyborczej za kolejny przejaw normalizacji? Ba, za coś wyczekiwanego i bezpiecznego – skoro coraz częściej chodzimy załatwiać różne rzeczy poza domem.

Politycy PiS powołują się na badania oceniające ewentualną frekwencję na 50 proc. – To oznacza, że realna wyniesie mniej więcej 40. Jak na czas kataklizmu, całkiem nieźle – tłumaczy pisowski ekspert od PR.

Jednak nie bojkot

Do tego dochodzi fiasko hasła bojkotu. Owszem, są politycy, którzy wciąż zapewniają, że do urn nie pójdą, i z ich ust płyną argumenty najbardziej idealistyczne. Te wybory nie odpowiadają standardom cywilizowanej demokracji, nie mogę przyłożyć do tego ręki – tak mówi choćby Marek Borowski, kiedyś człowiek lewicy, dziś PO. Ale najbardziej wyraziści trybuni tejże opozycji z Tomaszem Lisem na czele już orzekli: trzeba iść i zawalczyć o odsunięcie PiS od władzy. Zorganizowanego bojkotu nie będzie, skoro nie firmuje go żaden z kontrkandydatów Andrzeja Dudy. Dziwne deklaracje Kidawy-Błońskiej zostały zapomniane przez nią samą.

Inną sprawą okazał się zamęt wokół ewentualnych rozmów ostatniej szansy na temat ewentualnego przełożenia terminu wyborów. Doszło tu do znamiennej zamiany ról. Jeszcze niedawno jeden z platformerskich harcowników (Sławomir Nitras) oskarżał PSL o gotowość odegrania roli ZSL – ludowej przybudówki PZPR (czyli PiS) – bo Władysław Kosiniak Kamysz jako jeden z pierwszych ogłosił, że „nie odda Polski walkowerem", co było wyraźną polemiką z bojkotowymi odruchami Platformy. Ale kiedy Borys Budka zgodził się (i to u boku Kidawy-Błońskiej) na rozmowę z Jarosławem Gowinem, to z kolei ludowcy zareagowali złośliwymi uwagami. Jeszcze mocniej dialog z byłym wicepremierem zaatakował kandydat Lewicy na prezydenta Robert Biedroń. Dla niego to bez mała „rozmowa z diabłem" – bo Gowin ma być podobno „asystentem Kaczyńskiego".

Oczywiście Gowin nie jest asystentem Kaczyńskiego. Tak naprawdę dziś reprezentuje samego siebie. Wprawdzie kładzie na stół uzgodniony w teorii z PiS projekt zmiany konstytucji i przesunięcia wyborów o dwa lata, ale jego uwagi o tym, że nie można dopuścić do głosowania w maju, i sugestie, że gotów jest nawet pozbawić obecny rząd większości, czynią go dysydentem we własnym obozie.

Kiedy Biedroń podważa negocjacje z Gowinem, można odnieść wrażenie, że bardziej od możliwości odroczenia wyborów interesuje go pogrążenie już teraz kandydatki Platformy. Kompromis z PiS wydaje się przecież nierealny tak czy inaczej. Ale zniechęcanie samego Gowina, przedstawianie go jako agenta Kaczyńskiego, prowadzić musi niechybnie do tego, że ustawy o głosowaniu całkowicie korespondencyjnym nie da się wywrócić na finiszu, około 6 maja. Bo to można zrobić jedynie głosem byłego wicepremiera i kilku wiernych mu posłów.

Meandry i kariery

Oczywiście Budka przystępował do negocjacji bez żadnej woli kompromisu. Odrzucenie na wstępie zmian w konstytucji i upieranie się przy stanie klęski żywiołowej uczyniło z tych rozmów czysty teatr. Ale równocześnie, jakby wbrew ostremu językowi Budki, sam udział w takich negocjacjach, w teorii pośrednio z Kaczyńskim, utrudnia delegitymizowanie całego systemu rządów PiS jako autorytarnego. Do tego wzywa Adam Michnik w kolejnym gromkim komentarzu. Budka wybiera jałowe parlamentarne gierki, choć jutro pewnie znów zagrzmi o dyktaturze. Chce więc mieć ciastko i je zjeść, co nigdy nie kończy się sukcesem. Mógłby o nim dziś mówić, gdyby wyłuskał Gowina i kilku jego posłów z większości rządowej i trwale zablokował majowe wybory. Tego jednak nie potrafi Platforma ze swoim koncertem potępiania wszystkich ludzi obecnej władzy. Budka jest zakładnikiem jedynego znanego wszystkim modelu uprawiania polityki. Tu ideologiem bardziej niż parlamentarni liderzy jest taki notoryczny twitterowy awanturnik jak Roman Giertych, łaskawie godzący się na amnestionowanie tych ludzi obozu prawicy, którzy się ukorzą. To nie jest poważna oferta.

Ona nie jest skądinąd poważna także z dziesiątków różnych powodów. Sam Gowin angażujący się, jestem o tym przekonany, z uczciwych pobudek, w kwestionowanie majowego terminu stałby się mało wiarygodny jako potencjalny architekt wielobarwnej koalicji: wszyscy przeciw PiS. Wie to i próbuje takiego zaangażowania uniknąć.

Otwarte pozostaje pytanie, na ile Gowin może jeszcze liczyć na swoją własną partię – Porozumienie. Uwadze obserwatorów nie umknęła nagana, jakiej udzielił mu – na łamach bliskich PiS „Sieci" – jego dawny krakowski sojusznik w wielu sprawach Jan Rokita. Jego uwagi o krętej meandrycznej taktyce lidera Porozumienia brzmią przekonująco. Zarazem Rokita zdaje się w ogóle nie brać pod uwagę hipotezy, że tym razem Gowin mógł się kierować zasadami, co nie zawsze gwarantuje skuteczność.

Ale też uważa się, że Jan Rokita jest bliskim powiernikiem Jadwigi Emilewicz, która objęła po liderze Porozumienia funkcję wicepremiera. Możliwe więc, że poprzez dawnego „premiera z Krakowa" przemawia sama młodsza podwładna Gowina, która w zmianie układu sił na szczytach dostrzegła szansę dla siebie – na szybką karierę. I to ona ma więcej szans na utrzymanie przy sobie Gowinowych szabel. Zaczyna się czas permanentnego kryzysu i masowego bezrobocia. Polityków to zagrożenie także dotyczy.

PiS zachował jednak sporo atutów jako partia władzy. Trzyma się też prostego aksjomatu: albo wygramy wybory prezydenckie w maju, albo nie wygramy ich wcale, co ma być drogą do braku stabilizacji, jeśli nie chaosu. Jest to założenie defensywne. Umiejętnie zarządzając kryzysem i ludzkim strachem, prawica mogłaby próbować sięgnąć po zwycięstwo także w kilka miesięcy później, z lepiej przygotowanymi wyborami korespondencyjnymi, w lepszym, uczciwszym stylu. Ale Kaczyński jest przyzwyczajony do rutynowych, najprostszych rozwiązań. W tym się przejawia jego „konserwatyzm".

Kto patrzy dalej

Na tle tej determinacji rządzących opozycja jest, i zresztą musi, być podzielona. Kilka znaczących osób radziło, aby skoro uważa się obecną sytuację za kryzys demokracji, ten wielobarwny obóz spróbował choć wystawić wspólnego kandydata. Tak różni ludzie jak były prezydent Aleksander Kwaśniewski i lewicowy publicysta Ziemowit Szczerek wskazali na odległego od nich ideowo Kosiniaka-Kamysza. Z wielu powodów brzmi to poważnie: to dziś najzręczniejszy, umiejący się czasem oderwać od teatralnej poetyki polityk opozycji. Pomysł ten nie ma jednak szans. Partykularyzmy muszą zwyciężyć.

Chyba pogodził się z tym także sam Kosiniak. Czy niezależnie od retorycznego potępiania majowego terminu szybki wyścig prezydencki z ewentualnym ubiegnięciem w nim kandydatki PO wydaje mu się większym konkretem niż tkanie porozumień zmierzających do przesuwania wyborów? A może to właśnie on jest wciąż zdolny do zawarcia jakiegoś przyszłego dealu z Gowinem? Dealu nie w celu tworzenia wspólnego, fantastycznego w tej arytmetyce sejmowej rządu „od Gowina po Zandberga", ale wyłącznie zablokowania wyborczej awantury. Możliwe, że patrzy tu dalej niż jego koledzy szukający tematu do międzypartyjnych licytacji.

Prawdopodobnie okaże się to jeszcze w tym tygodniu. Piszę to w dzień spotkania prezesa PSL z byłym wicepremierem Gowinem. I bardziej prawdopodobne, że to PiS pozostaje silny słabością pozostałych graczy. A że ufunduje nam brzydki spektakl wyborów na siłę, przepychania swojego kandydata kolanem, to już inna sprawa.

Dla meandrów naszej polityki podczas pandemii charakterystyczna jest sytuacja z końca poprzedniego tygodnia. Minister zdrowia Łukasz Szumowski ogłosił swoją wyczekiwaną przez wszystkich rekomendację w sprawie terminu wyborów. Wykluczył „normalne" wcześniej niż za dwa lata. Równocześnie te korespondencyjne uznał za względnie bezpieczne. Opatrzył to wprawdzie uwagą, że należy zbadać szczegóły nowej procedury pod kątem sanitarnym, ale wystąpił zasadniczo jako ktoś, kto nie odrzuca pisowskiego kalendarza politycznego.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków