Obcy

Dzisiejsi krytycy islamu pochodzący z krajów arabskich podzielą los niegdysiejszych dysydentów z bloku komunistycznego, których Zachód, powodowany wyrzutami sumienia oraz ciekawością, przyjmował i nawet nagradzał, ale pojąć już nie potrafił.

Aktualizacja: 20.03.2016 12:04 Publikacja: 18.03.2016 00:00

Kamel Daoud, samotny dysydent

Kamel Daoud, samotny dysydent

Foto: AFP

Prozaik i publicysta Kamel Daoud mieszka w ojczystej Algierii, ale pisze po francusku. Dlatego – wyjaśnia – że arabski, jako oryginalny język islamu, uległ sakralizacji, został zideologizowany i upolityczniony jak sam islam. Odebrał słowu swobodę. Islam znaczeniowo to przecież tyle, co bezgraniczne podporządkowanie się, całkowita uległość – w myśli, mowie i uczynku. Francuski ani żaden inny język nie będzie jednak tarczą lub choćby wymówką dla Araba (muzułmanina z urodzenia, ipso facto), który uległość odrzuca.

W 2014 r. w programie francuskiej telewizji Daoud przekonywał, że świat arabski potrzebuje rehabilitacji człowieka w jego relacji z Bogiem. Sugerował w istocie muzułmańską reformację. Toteż w Algierii salaficki imam Abdelfattah Zeraoui wydał fatwę z wyrokiem śmierci na heretyka, co, bluźniąc, stał się obcym. Uzasadnienie: skazany „zakwestionował Koran oraz święty islam, zranił godność muzułmanów, wyparł się języka arabskiego oraz wychwalał Zachód i syjonistów" ( sura V, werset 51.: „ Nie bierzcie sobie za przyjaciół żydów ani chrześcijan (...) Kto z was bierze ich sobie za przyjaciół, sam jest spośród nich"). Kamel Daoud nie zlekceważył szariackiego wyroku, niemniej od odważnej publicystyki wtedy nie odstąpił.

Decyzję o rezygnacji z dziennikarstwa i – generalnie - z udziału w debacie publicznej Daoud podjął dopiero teraz. Powodem stała się inna „fatwa", wyraźnie bardziej dla niego bolesna: ogłoszona w Paryżu przejrzysta sugestia infamii. Poparta oskarżeniem o podsycanie pożaru islamofobii, czyli wspieranie tzw. skrajnej prawicy. Werdykt podpisało 19 osób o niespecjalnie głośnych nazwiskach. Z ich brzmienia można wnosić, że tylko jedna trzecia autorów ma arabskie korzenie (lub małżonków). Nie jest to więc wyłącznie odezwa przedstawicieli społeczności arabskiej, zranionych w swej godności. Sygnatariuszy manifestu odrazy do Daouda i – właśnie – wyroku skazującego go na potępienie określono we francuskiej prasie mianem „kolektywu antropologów, socjologów, dziennikarzy i historyków". Czyli sprzymierzeńca ksenofobów i rasistów, obcego ideowo, zdemaskowali intelektualiści.

Jakich niegodziwości dopuścił się algierski pisarz? W styczniu opublikował na stronie opinii internetowego wydania tygodnika „Le Point" tekst pod tytułem „Pułapka »Kolonizacji«". Kolonizacja (Europy) miała tu nowe, złowrogie znaczenie, wywiedzione od nazwy niemieckiego miasta, gdzie w sylwestrową noc setki muzułmańskich imigrantów dopuszczało się seksualnej przemocy wobec kobiet. Według Daouda przyczyn takiego zachowania napastników, między nimi gwałcicieli, można upatrywać zwłaszcza – choć nie wyłącznie – w tym, że „największym problemem w świecie Allaha jest seks". Kobiecie odmawia się tam prawa do bycia sobą; może być jedynie – i jest – „odrzucana, zabijana, zasłaniana, więziona lub posiadana".

Patologiczne zachowania wobec kobiet, praktykowane w pewnych krajach arabskich – pisał Daoud – wraz z napływem fal imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki zawitały do Europy. Przynajmniej części z tych przybyszy (młodych mężczyzn) nieobcy jest swoisty pornoislamizm, w którym raj przypomina burdel, a śmierć jest obietnicą nieskończenie wielu orgazmów... Za tego rodzaju uwagi na pisarza spadła paryska „fatwa". Nie tylko wspomniany „kolektyw" odebrał je jako przejaw „kulturyzmu w służbie rasizmu", powielanie klisz wziętych jeszcze od Renana, szerzenie islamofobii z jej fantazmatami – i co tam jeszcze... Koronnym argumentem stało się naturalnie – choćby niezamierzone, poputczikowskie – lanie przez Daouda wody na młyn skrajnej prawicy.

On sam porównał tę pasję oskarżycielską z gorliwością inkwizycji, acz wystarczającym modelem byłaby tu obywatelka Pukie z „Burzliwego życia Lejzorka Rojtszwańca", czujna donosicielka. Zarzuty ze strony „kolektywu", ubrane w formę polemiki, noszą bowiem znamiona denuncjacji. Bo do rzeczowej polemiki właściwie nie dochodzi. Unik zapewniają sprawdzone chwyty metodologiczno-retoryczne: to my, elita, ustalamy kryteria dopuszczenia do analizy; według tych kryteriów dyskurs Daouda – jako skażony islamofobią – nie ma waloru prawowitości, na analizę zatem nie zasługuje. Oskarżony w ostatnim słowie (bo potem rzeczywiście publicznie zamilkł) krótko zwrócił uwagę, że za niemoralne uważa miotanie zarzutów pod jego adresem „z ogródków paryskich kawiarni", podczas gdy on to, o czym pisze, przeżywa „na własnej skórze i we własnym kraju".

Otóż to. Ani przeciwnicy, ani obrońcy Daouda – bo i tacy się we Francji pojawili – nie uchwycili chyba istoty jego wypowiedzi. On nie interweniuje w dyskusji na temat traktowania islamskich imigrantów, fiaska multi-kulti czy nawet zderzenia cywilizacji. Nie sugeruje – jak to odczytał premier Manuel Valls – pójścia środkiem drogi między naiwnym angelizmem w stosunku do muzułmanów a nietolerancją i islamofobią (przytomnie odezwała się tu Elisabeth Badinter, mądra feministka, powiadając, że sensownie można na ten temat rozmawiać tylko wtedy, gdy przełamie się strach przed etykietką islamofoba...).

Nie, podobnie jak inny algierski pisarz języka francuskiego, Boualem Sansal, Kamel Daoud gniewnie mówi wciąż o tym samym: o islamie, który – przeżywany na własnej skórze i we własnym kraju – staje się ciężarem ponad siły dla tych, którzy muszą go dźwigać... Próba zrzucenia brzemienia kończy się zaś co najmniej wyklęciem przez strażników ładu. Buntownik, niegodny wśród zniewolonych, w „wolnym świecie" może znaleźć uznanie – ale raczej nie zrozumienie... Podzieli los niegdysiejszych dysydentów z bloku komunistycznego, których Zachód, powodowany wyrzutami sumienia oraz ciekawością, przyjmował i nawet nagradzał, ale pojąć już nie potrafił. W 2015 roku Kamel Daoud zdobył prestiżową Prix Goncourt dla pierwszej powieści za „Sprawę Meursaulta" („Meursault, contre-enquete"), być może dlatego, że jest ona swoistym lustrzanym odbiciem – arabskim – dzieła Alberta Camusa pod tytułem „Obcy".

 

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

Prozaik i publicysta Kamel Daoud mieszka w ojczystej Algierii, ale pisze po francusku. Dlatego – wyjaśnia – że arabski, jako oryginalny język islamu, uległ sakralizacji, został zideologizowany i upolityczniony jak sam islam. Odebrał słowu swobodę. Islam znaczeniowo to przecież tyle, co bezgraniczne podporządkowanie się, całkowita uległość – w myśli, mowie i uczynku. Francuski ani żaden inny język nie będzie jednak tarczą lub choćby wymówką dla Araba (muzułmanina z urodzenia, ipso facto), który uległość odrzuca.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów