Prozaik i publicysta Kamel Daoud mieszka w ojczystej Algierii, ale pisze po francusku. Dlatego – wyjaśnia – że arabski, jako oryginalny język islamu, uległ sakralizacji, został zideologizowany i upolityczniony jak sam islam. Odebrał słowu swobodę. Islam znaczeniowo to przecież tyle, co bezgraniczne podporządkowanie się, całkowita uległość – w myśli, mowie i uczynku. Francuski ani żaden inny język nie będzie jednak tarczą lub choćby wymówką dla Araba (muzułmanina z urodzenia, ipso facto), który uległość odrzuca.
W 2014 r. w programie francuskiej telewizji Daoud przekonywał, że świat arabski potrzebuje rehabilitacji człowieka w jego relacji z Bogiem. Sugerował w istocie muzułmańską reformację. Toteż w Algierii salaficki imam Abdelfattah Zeraoui wydał fatwę z wyrokiem śmierci na heretyka, co, bluźniąc, stał się obcym. Uzasadnienie: skazany „zakwestionował Koran oraz święty islam, zranił godność muzułmanów, wyparł się języka arabskiego oraz wychwalał Zachód i syjonistów" ( sura V, werset 51.: „ Nie bierzcie sobie za przyjaciół żydów ani chrześcijan (...) Kto z was bierze ich sobie za przyjaciół, sam jest spośród nich"). Kamel Daoud nie zlekceważył szariackiego wyroku, niemniej od odważnej publicystyki wtedy nie odstąpił.
Decyzję o rezygnacji z dziennikarstwa i – generalnie - z udziału w debacie publicznej Daoud podjął dopiero teraz. Powodem stała się inna „fatwa", wyraźnie bardziej dla niego bolesna: ogłoszona w Paryżu przejrzysta sugestia infamii. Poparta oskarżeniem o podsycanie pożaru islamofobii, czyli wspieranie tzw. skrajnej prawicy. Werdykt podpisało 19 osób o niespecjalnie głośnych nazwiskach. Z ich brzmienia można wnosić, że tylko jedna trzecia autorów ma arabskie korzenie (lub małżonków). Nie jest to więc wyłącznie odezwa przedstawicieli społeczności arabskiej, zranionych w swej godności. Sygnatariuszy manifestu odrazy do Daouda i – właśnie – wyroku skazującego go na potępienie określono we francuskiej prasie mianem „kolektywu antropologów, socjologów, dziennikarzy i historyków". Czyli sprzymierzeńca ksenofobów i rasistów, obcego ideowo, zdemaskowali intelektualiści.
Jakich niegodziwości dopuścił się algierski pisarz? W styczniu opublikował na stronie opinii internetowego wydania tygodnika „Le Point" tekst pod tytułem „Pułapka »Kolonizacji«". Kolonizacja (Europy) miała tu nowe, złowrogie znaczenie, wywiedzione od nazwy niemieckiego miasta, gdzie w sylwestrową noc setki muzułmańskich imigrantów dopuszczało się seksualnej przemocy wobec kobiet. Według Daouda przyczyn takiego zachowania napastników, między nimi gwałcicieli, można upatrywać zwłaszcza – choć nie wyłącznie – w tym, że „największym problemem w świecie Allaha jest seks". Kobiecie odmawia się tam prawa do bycia sobą; może być jedynie – i jest – „odrzucana, zabijana, zasłaniana, więziona lub posiadana".
Patologiczne zachowania wobec kobiet, praktykowane w pewnych krajach arabskich – pisał Daoud – wraz z napływem fal imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki zawitały do Europy. Przynajmniej części z tych przybyszy (młodych mężczyzn) nieobcy jest swoisty pornoislamizm, w którym raj przypomina burdel, a śmierć jest obietnicą nieskończenie wielu orgazmów... Za tego rodzaju uwagi na pisarza spadła paryska „fatwa". Nie tylko wspomniany „kolektyw" odebrał je jako przejaw „kulturyzmu w służbie rasizmu", powielanie klisz wziętych jeszcze od Renana, szerzenie islamofobii z jej fantazmatami – i co tam jeszcze... Koronnym argumentem stało się naturalnie – choćby niezamierzone, poputczikowskie – lanie przez Daouda wody na młyn skrajnej prawicy.