Krzysztof Mazur: Nie obrażajmy się na emocje w polityce

- W Polsce nie ma szacunku dla działań społecznych. Jak pokazują badania, polski biznes nie ceni również wiedzy. Trzeba przekonać przedsiębiorców do inwestycji w realne podnoszenie kwalifikacji pracowników. Mało który z nich ma takie ambicje - mówi Krzysztof Mazur, prezes Klubu Jagiellońskiego.

Publikacja: 26.01.2018 00:00

Krzysztof Mazur: Nie obrażajmy się na emocje w polityce

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Plus Minus: Bardzo wam się w Klubie Jagiellońskim spodobało, gdy premier Morawiecki mówił o romantycznych celach i pozytywistycznych środkach. Zauważyliście, że z tym drugim jest jednak problem?

Krzysztof Mazur: Zależy, gdzie spojrzeć. Były rządy, którym chodziło tylko o małe pozytywistyczne środki i brakowało jakieś wielkiej narracji. Ciepła woda w kranie. A teraz mamy przechylenie w drugą stronę.

Mamy wrzątek.

Dużo romantyzmu, narracji patriotycznej, ale ciągle pozostaje niedosyt tych konkretnych zmian instytucjonalnych. W tym duchu można czytać nowe otwarcie w rządzie i większe dowartościowanie reformatorów. Na samym końcu każdy, kto chce zrobić jakąś głębszą zmianę, musi nie tylko mieć szerszą wizję, ale też przekuć ją w konkretne rozwiązania.

Jako naród jesteśmy bardziej romantyczni niż pozytywistyczni.

To też zależy, w jakim obszarze. Wysyp polskiej przedsiębiorczości na początku lat 90. pokazał, że Polacy umieją skupić się na pozytywistycznej, mało spektakularnej pracy.

Jak nie mają wyboru.

A dlaczego w Polsce nie przyjął się feminizm? Moim zdanie dlatego, że przez ostatnie 200 lat kobiety pełnią ogromnie ważną funkcję społeczną i zastępują facetów w różnych funkcjach społecznych. Obserwowałem to w latach 90. na Górnym Śląsku, gdy przemysł ciężki przeżył zapaść. Wówczas wiele rodzin przetrwało właśnie dzięki pozytywistycznej pracy kobiet. Szkoda, że nie przebija się to do szerszej świadomości społecznej. Ciągle w naszej mitologii narodowej więcej romantyzmu niż pozytywizmu. Więcej żołnierzy wyklętych niż dzielnych kobiet.

A wy w Klubie Jagiellońskim podchodzicie do sprawy pozytywistycznie.

To nie jest tylko tak, że jesteśmy technokratami i interesuje nas wyłącznie „przykręcania śrubek". W naszym kwartalniku „Pressje" dużo miejsca poświęciliśmy na przykład mesjanizmowi. Nasz kolega Paweł Rojek wykonał sporo pracy, by pokazać, że w tej tradycji nie chodzi o cierpiętnictwo, ale o aktywną zmianę rzeczywistości w duchu chrześcijańskim.

I mamy premiera, którego marzeniem jest rechrystianizowanie Europy. Rozumiem, że jesteście zadowoleni.

To ważne słowa, bo przez wiele lat każdego, kto mówi o wielkich celach i stara się pokazywać religijny aspekt polskiej tożsamości, wrzucano do worka fantasty i nazywano oszołomem. A Morawiecki tymi słowami nawiązuje chociażby do tradycji Augusta Cieszkowskiego, który swój żarliwy katolicyzm łączył z działalnością społeczną i ekonomiczną. Istotny był także kontekst tej wypowiedzi, bo te słowa padły w trakcie pierwszego wywiadu dla Radia Maryja.

Robi to instrumentalnie?

Jak każdy polityk, umie dostosować przekaz do odbiorcy. U Morawieckiego to chyba jednak coś więcej niż PR-owy zabieg. W exposé bardzo wyraźnie padło, że nie można rozdzielać rozwoju ekonomicznego i spraw społecznych. Skojarzyło mi się to z książką Roberta D. Putnama „Samotna gra w kręgle", w której znalazły się badania dotyczące amerykańskiego społeczeństwa. Na jednym z wykresów Putnam porównał poszczególne stany, nakładając na siebie kapitał społeczny i zamożność. Okazało się, że kapitał społeczny wprost przekłada się na interakcje ekonomiczne, bo tam, gdzie jest większe zaufanie, są mniejsze koszty i ludzie chętniej ze sobą współpracują. W polskich realiach ten kapitał społeczny ciągle związany jest z kulturą chrześcijańską.

Premier Morawiecki mówił o tym w Radiu Maryja. Czy ono tworzy w Polsce kapitał społeczny, który ma potencjał ekonomiczny?

Oczywiście, że tak. Radio Maryja potrafiło dostrzec w latach 90. dużą grupę społeczną, która została zepchnięta na margines i pozostawiona sama sobie.

I pokazało jej wrogów.

W pierwszej kolejności dało im uznanie i pokazało, że są potrzebni. Wróg był, ale był wtórny. Elementem tej walki o uznanie była lansowana przez mainstream lat 90. wizja człowieka sukcesu. Słuchacze Radia Maryja nie mieścili się w tej opowieści. Tak samo, jak dziś nie mieszczą się w niej ludzie z mniejszych miejscowości.

Według raportu PAN mamy w Polsce ponad 120 miejscowości, którym nieuchronnie grożą zapaść i marginalizacja.

To efekt strategii polaryzacyjno-dyfuzyjnej lansowanej przez lata przez PO, która tak naprawdę okazała się strategią polaryzacyjną. W pierwszej kolejności ma się rozwijać Warszawa oraz pięć największych miast. Potem środki mają „skapywać" na mniejsze miejscowości. Okazuje się, że nie skapują.

Te największe ośrodki mają być lokomotywami. Michał Boni tłumaczył ten model tak, że jak pędzi lokomotywa, to i ostatni wagon jedzie szybciej.

A jak będzie przypływ, to wszystkie łodzie się podniosą. Okazuje się, że największym przegranym tej strategii nie są największe metropolie, bo one sobie poradzą. Najmniejsze miejscowości też dadzą radę, bo one są zawsze przedmiotem pewnej troski ze strony państwa i UE. Najgorzej radzą sobie średnie miejscowości. Filip Springer w książce „Miasto Archipelag" opisał miasta, które utraciły status województwa. Wszystkie te miejsca, może poza Bielsko-Białą, cechuje jedna charakterystyczna rzecz. Ich mieszkańcy mają przekonanie, że życie jest gdzie indziej. Bohaterowie tej książki w ogromnej większości czują, że są poza głównym biegiem historii. I to jest chyba dla nas największe wyzwanie, by ludzie żyjący poza głównymi metropoliami nie czuli się życiowymi przegranymi. Jakbyś powiedział, że dostałeś awans i teraz będziesz pracował w Ciechanowie, to dla twoich warszawskich znajomych pewnie byłoby to powodem do beki. W Niemczech prawnik, który dostaje awans do Trybunału Konstytucyjnego mieszczącego się w trzystutysięcznym Karlsruhe traktuje to jako wyróżnienie, a wszyscy koledzy mu tego awansu zazdroszczą.

Dobrze, że wspomniałeś Trybunał Konstytucyjny. Prawo i Sprawiedliwość też myślało o tym, by przenieść go do mniejszej miejscowości. Tyle że chodziło im wtedy tylko i wyłącznie o to, by go poniżyć. I to pokazuje, co faktycznie myślą o decentralizacji nawet ci, którzy teoretycznie powinni ją rozumieć.

I to jest największy problem. Bo w ogóle nie chodzi o mechaniczne przenoszenie, tylko o wyrównanie pewnego poziomu godnościowego. On jest kluczem do zrozumienia wielu współczesnych problemów społecznych, a także naszej polityki. Przeniesienie się do mniejszego miasta jest traktowane jako niegroźne wariactwo mimo tego, że jest tam większy komfort życia. Nie stoisz w korkach i wszędzie masz blisko.

Trochę uproszczę, ale mieliśmy model polaryzacyjno-dyfuzyjny i przyszedł Mateusz Morawiecki ze zrównoważonym rozwojem. I co? Jest jakaś zmiana? Przypomniano sobie, że mamy w Polsce takie miasta, jak Konin, Włocławek czy Grudziądz?

Ministerstwo Rozwoju przygotowało „Pakiet dla średnich miast", ale ciągle zmienia się za mało. Dlatego wyszliśmy w ostatnim czasie z propozycją stworzenia lobby deglomeracyjnego. To, co pojawiło się w partyjnych programach, powinno być w końcu przekute na konkrety. Pierwszy krok to obywatelska inicjatywa legislacyjna, by rzecznik małych, średnich przedsiębiorstw był w Nowym Sączu. To tylko 55 etatów i symboliczna rola, ale w ten sposób trzeba zmieniać myślenie. Zaproponowaliśmy również, by w tym Nowym Sączu organizować posiedzenia komisji sejmowej, która zajmuje się sprawami należącymi do kompetencji tego rzecznika. Spowolniłoby to trochę pracę nad ustawami, które są często zbyt szybko procedowane, i zmusiłoby posłów, by spojrzeli na Polskę z perspektywy drogi z Warszawy do Nowego Sącza.

Rozmawiacie o tym z politykami i co?

Jest poparcie kilku posłów i zainteresowanie lokalnych mediów. Kilku przedsiębiorców z Nowego Sącza napisało nawet otwarty list w tej sprawie, ale nie przełożyło się to na ich zaangażowanie finansowe. To zresztą osobny wątek i pewien problem z polskimi przedsiębiorcami, którzy lubią, jak się coś robi w ich imieniu, ale nie do końca lubią mieć na to środki.

Nie wykształcił się w Polsce taki model zaangażowania w sprawy publiczne.

Stworzyliśmy aplikację Pola, która promuje patriotyzm gospodarczy. Zrobiono ją za zero złotych, dzięki zaangażowaniu społecznemu programistów i ekonomistów. Dzięki aplikacji możesz po zeskanowaniu kodu kreskowego dowiedzieć się więcej na temat producenta danego produktu. Najciekawsze jest to, jak zareagowali przedsiębiorcy. Część narzekała, że zrobiliśmy złą metodologię, a inni pogratulowali nam pomysłu i stwierdzili, że jak robimy to za darmo, to fajnie, żebyśmy robili tak dalej. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby nas jakoś wesprzeć. W Polsce nie ma szacunku dla takich działań społecznych. Zresztą, jak pokazują badania, polski biznes nie ceni również wiedzy. Cała dyskusja o B+R polega na tym, by przekonać przedsiębiorców do tego, by zainwestowali trochę w realne podnoszenie kwalifikacji swoich pracowników oraz w poprawę swojego produktu. Mało który przedsiębiorca ma takie ambicje.

Może tu nie chodzi o ambicję. Po prostu nikt nie ma czasu tego zrobić, bo pracuje po 16 godzin dziennie. Jesteśmy jednym z najbardziej zapracowanych krajów w Europie.

To prawda. Ale przez to, że tak ciężko pracujemy, nie umiemy się potem tym dzielić. Skoro o wszystko sami musieliśmy walczyć, to dlaczego teraz mamy komuś pomagać? A jak już odłożymy, to wolimy wydać na rozrywkę i dobra luksusowe. Mój znajomy organizuje podróże do winnic całego świata. Wyjazd na dwa tygodnie do Australii kosztuje 100 tysięcy złotych. I jakoś nie ma problemu ze znalezieniem chętnych. Jeśli ktoś jest w stanie wydać tyle na dwutygodniowy wyjazd, to chyba stać go również na wsparcie działań think tanków.

To może jeszcze inaczej: nikt nie chce się wychylać. Jak powiedział kiedyś Lech Kaczyński: „jak ktoś ma pieniądze, to skądś je ma". Ludzie nie wiedzą, co to jest think tank, a finansowanie go uważają za ekstrawagancję.

W narracji Morawieckiego nacisk położony jest na globalną konkurencję. Jeśli mamy konkurować z resztą świata, to musimy wytwarzać lepszy produkt. Dlatego są potrzebne pieniądze na badania, bo dzięki nim może powstać lepszy produkt. Podobną sytuację mamy w polityce, gdzie od wielu lat obowiązuje słaby produkt. Każdy, kto chce skoku instytucjonalnego w Polsce, rozumie, że think tanki są niezbędne, by go dokonać. Jeśli pogodzimy się z sytuacją, w której ludzie nie widzą takiej potrzeby, to zgodzimy się na marginalizację naszego kraju.

Skok instytucjonalny? Brzmi dobrze. Tylko obecna władza woli skupiać się na personaliach niż na zmianach instytucjonalnych.

To jest jeden z rysów Jarosława Kaczyńskiego. On rzeczywiście w ten sposób rozumie politykę i władzę. Jego bliska współpraca z Morawieckim pokazuje jednak, że również on dostrzega potrzebę pozytywnych zmian instytucjonalnych.

Ale jednak jest to rys dominujący. Zresztą wielu prawicowych publicystów, którzy w latach 2005–2007 krytykowali PiS za brak zmian instytucjonalnych, teraz się pogodziło z tym stanem rzeczy.

A myśmy się nie pogodzili. Dla nas rozwój to inwestycje w silne instytucje. Dlatego tak ważna jest reforma szkolnictwa wyższego. Uniwersytety to klucz do wszystkiego. Każdy problem społeczny ma swoją praprzyczynę w kształtowaniu ludzi. Mam wrażenie, że to nie zostało jeszcze dostrzeżone.

Podoba mi się sposób, w jaki Gowin podszedł do reformy szkolnictwa wyższego. Zrobił otwarty konkurs, zaangażował środowisko naukowe, zorganizował cały cykl dyskusji z finałem w formie dużego kongresu nauki, na którym zaprezentował projekt ustawy. Otrzymał w ten sposób poparcie środowiska i Komisji Europejskiej. Teraz wyobraźmy sobie, że tak działa Ziobro. Mamy reformę Trybunału, którą popiera przynajmniej część środowiska prawniczego.

Może za chwilę się okaże, że dobrze walczyć nie tylko z sędziami, ale i profesorami, i ten projekt pójdzie do kosza. Zresztą już Ryszard Terlecki mówił o swoich obiekcjach.

W tym sporze widać szaloną złożoność sytuacji, w jakiej jesteśmy.

Nie szaloną złożoność, tylko szaloną prostotę. Wygrywa polityka.

Jeszcze nie wiemy, co wygrywa. Na pewno rzeczywistość jest bardziej złożona niż stwierdzenie, że „dobra zmiana" nie skupia się na instytucjach. Ustawa 2.0 dowodzi czegoś innego. Bardzo bym chciał, żeby polskie uczelnie wyszły z kryzysu, w którym się znalazły.

Bo polscy naukowcy są rozliczani z publikacji w periodykach, których nikt nie czyta.

Poza tym, jak opublikujesz coś w periodyku, to już potem tego nie skomercjalizujesz, bo masz za darmo upublicznioną wiedzę. Najważniejsze rzeczy powinny być patentowane, a nie publikowane w periodykach. Nie mamy też zbyt wielu dobrych praktyk współpracy pomiędzy światem nauki i biznesu, bo operują one w zupełnie różnych logikach i często nie umieją się nawet porozumieć.

Jedna ustawa Gowina to w ogóle trochę mało jak na instytucjonalne zmienianie kraju, na którym wam tak bardzo zależy.

Jest tego więcej. Budowa gazociągu Baltic Pipe do Norwegii zmienia geopolityczne reguły gry. I dobrze, że nie elektryzuje to opinii publicznej, bo dzięki temu zespół Piotra Naimskiego może spokojnie wykonywać swoją robotę. Jest ambitna wizja rozwoju gospodarczego polegająca na promocji polskich „globalnych czempionów", czyli firm podbijających międzynarodowe rynki. Za tą strategią poszły konkretne działania, takie jak powołanie Polskiego Funduszu Rozwoju czy menedżerów projektów mających przełamywać silosowość państwa. To są bardzo istotne zmiany w porównaniu z poprzednią ekipą. Bartłomiej Sienkiewicz na jednym ze spotkań stwierdził, że Polska musi się pogodzić z funkcjonowaniem jako element wewnętrznej gospodarki Niemiec. Jestem zwolennikiem bardziej asertywnej polityki.

Jak jest tak dobrze i PiS tak wiele potrafi zrobić, to czemu Trybunał Konstytucyjny wygląda tak, jak wygląda?

Pokutowała tu ważna rola TK w trakcie transformacji ustrojowej, którą PiS ocenia negatywnie. Do tego partia rządząca nie potrafiła znaleźć sojuszników wśród prawników, przez co miała i – jak pokazują wybory do KRS, w dalszym ciągu ma – problem z wytworzeniem kontrelity prawniczej popierającej jej reformy. W innym wypadku można było ważne zmiany przeprowadzić bez takiego osłabienia Trybunału.

We wszystkich tych działaniach bardzo ważny był odwet. Instytucje to jedno, a zemsta to drugie.

Emocje w polityce są czymś naturalnym. Oczywiście chciałbym, by kwestie programowe odgrywały większą rolę, ale to nie one napędzają polityków i to nie one skupiają uwagę opinii publicznej. Tak już chyba musi to wyglądać w erze infotainment. Nie można się na to obrażać.

A nie jesteśmy w stanie zorganizować tego sporu wokół bardziej realnych problemów.

Czy Kaczyński, choć nie ma Twittera, nie nazywa trafnie realnych problemów ludzi? Raport Macieja Gduli „Dobra zmiana w Miastku" pokazuje, że PiS dobrze rozpoznaje potrzeby zarówno „klasy ludowej", jak i „klasy średniej". Oczywiście osobną kwestią jest, na ile za tą dobrą diagnozą idzie skuteczna poprawa.

A jak to jest, że człowiek zamknięty na Nowogrodzkiej albo w willi na Żoliborzu lepiej to wszystko czuje niż ludzie przyssani do szlaucha z informacjami?

Kluczem jest nie tylko zrozumienie emocji oraz realnych problemów, ale również połączenie ich w jedną spójną narrację. Kaczyński powiedział swoim wyborcom, że winny ich problemom jest układ postkomunistyczny zakonserwowany przez PO.

A w rzeczywistości winny jest?

Coraz bardziej widać, że nasze lokalne problemy są często wyłącznie odpryskiem pewnych globalnych napięć.

—rozmawiał Piotr Witwicki, dziennikarz Polsat News

Krzysztof Mazur, prezes Klubu Jagiellońskiego, politolog i filozof, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP, pracownik Uniwersytetu Jagiellońskiego.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Bardzo wam się w Klubie Jagiellońskim spodobało, gdy premier Morawiecki mówił o romantycznych celach i pozytywistycznych środkach. Zauważyliście, że z tym drugim jest jednak problem?

Krzysztof Mazur: Zależy, gdzie spojrzeć. Były rządy, którym chodziło tylko o małe pozytywistyczne środki i brakowało jakieś wielkiej narracji. Ciepła woda w kranie. A teraz mamy przechylenie w drugą stronę.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów