Na początku września podczas rozmowy z premierem Rosji Michaiłem Miszustinem prezydent Aleksander Łukaszenko nieoczekiwanie (nawet dla swojego rozmówcy, o czym miała świadczyć jego zaskoczona mina) oświadczył, iż białoruskie służby specjalne przechwyciły rozmowę między Warszawą a Berlinem, z której wynikało, iż rosyjski opozycjonista Aleksiej Nawalny wcale nie został otruty środkiem chemicznym z grupy nowiczoków, a informacje na ten temat są fałszywe. Z owej rozmowy przechwyconej – jak mówił Łukaszenko – przez „wywiad radioelektroniczny" wynikało, iż celem akcji dezinformacyjnej prowadzonej rzekomo przez Zachód w związku ze sprawą Nawalnego miało być odciągnięcie prezydenta Rosji Władimira Putina od spraw Białorusi. Łukaszenko od 9 sierpnia boryka się z protestami swoich przeciwników, a nadzieje na wyjście z tego kryzysu obronną ręką pokłada właśnie w Moskwie.
Narrację białoruskiego przywódcy podchwycił dyrektor rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego Siergiej Naryszkin, który stwierdził, iż taka wersja zdarzeń może być uzasadniona, ponieważ „jeśli Łukaszenko to powiedział, to znaczy, że miał do tego odpowiednie podstawy". Rewelacje Łukaszenki pokrywały się też z ustaleniami rosyjskich lekarzy z Omska, gdzie Nawalny był leczony, gdy w czasie lotu z Syberii do Moskwy jego stan się gwałtownie pogorszył. Lekarze ci nie wykryli w organizmie opozycjonisty śladów żadnej trucizny, a pogorszenie się jego stanu zdrowia tłumaczyli spadkiem poziomu cukru w organizmie. To zaś – jak mówił cytowany przez Interfax toksykolog z Omska – mogło być efektem diety, stresu, spożytego alkoholu, a nawet braku śniadania (w dniu gwałtownego pogorszenia się stanu zdrowia Nawalny pił tylko herbatę na lotnisku).
Wzmacnianie rosyjskiej wersji wydarzeń sukcesem „wywiadu radioelektronicznego" Białorusi osłabiła znacznie publikacja nagrania rzekomo przechwyconej rozmowy. Jej bohaterami byli „Mike" z Warszawy i „Nick" z Berlina, których dialog w języku angielskim w dużej mierze „przykryto" tłumaczeniem na język rosyjski. Nie to jednak najbardziej obniżyło wiarygodność całej rozmowy, lecz jej treść. Wprawdzie – jak u Hitchcocka – zaczyna się od trzęsienia ziemi, gdy Mike pyta, czy materiały w sprawie Nawalnego potwierdzają otrucie, a Nick odpowiada: „W tym przypadku to nie takie ważne. Jest wojna, a w czasie wojny wszystkie metody są dobre". Potem jednak robi się nieco komicznie – najpierw bowiem Mike przytakuje Nickowi, podkreślając, że trzeba zrobić wszystko, aby uniemożliwić Putinowi wtrącanie się w sprawy Białorusi, a potem obaj zaczynają ubolewać, że administracja Łukaszenki jest „profesjonalna i zorganizowana", sam białoruski prezydent okazał się zbyt twardym orzechem do zgryzienia, a na dodatek urzędnicy i wojskowi są mu wierni. W rozmowie brakuje praktycznie tylko tego, by na koniec rozmówcy wyrazili gotowość do natychmiastowych przenosin do Mińska.
Jednak mimo wątpliwego profesjonalizmu całej tej operacji mogła ona odnieść skutek. Rosyjska agencja informacyjna TASS, informując o treści rozmowy, na pierwszy plan wybiła zdanie o tym, że „w czasie wojny wszystkie metody są dobre". Podobnie zrobił Sputnik, który określił otrucie Nawalnego mianem „domniemanego" i przypomniał mimochodem, że Łukaszenko od początku twierdził, iż protesty przeciwko niemu są kierowane spoza granic Białorusi, co potwierdza rozmowa Mike'a i Nicka.
Echa tej wersji wydarzeń można też znaleźć w polskim internecie. W dyskusjach na portalu Neon24 depesza TASS o rzekomo przechwyconej rozmowie między Berlinem a Warszawą jest ważnym argumentem za tym, że wykrycie trucizny w organizmie Nawalnego może być efektem „spisku i krętactwa Zachodu".