„Dziecko z darów”. Strzelać do swoich dzieci

„Dziecko z darów" to lektura frapująca, a zarazem niewygodna. Tak jak w poprzednich tomach Justyny Bargielskiej tutaj też na wpół senny klimat, zatrzymany jakby w połowie drogi do histerii, sprawia, że czytelnik w trakcie lektury coraz bardziej się wierci. Potem zaczyna niespokojnie chrząkać, a na koniec nierzadko wzdryga się, wciąż jednak przewracając kolejne strony. Bo „jest dziwnie (...), ale przyjemnie" – jak czytamy w wierszu „W sobotę".

Publikacja: 13.09.2019 18:00

„Dziecko z darów”. Strzelać do swoich dzieci

Foto: materiały prasowe

Posypana słodkościami quasi-barokowa makabra to znak rozpoznawczy Bargielskiej. Tak jak wyczulenie narratorki na kwestie metafizyczno-egzystencjalne. Vanitas dnia codziennego dopada ją między zabawą z dziećmi lub czytaniem im na dobranoc a czekaniem na tramwaj. Ma ciągoty bluźniercze, bo czasem jej się śni, że zakochuje się w niej Jezus, który „zostawia dla niej kościół". Takich samozwańczych apokryficznych motywów jest tutaj więcej, ale to tylko konsekwencja w poezji Bargielskiej, która sakralny wymiar bycia kobietą przepracowuje od dłuższego czasu.

Poetka próbuje znaleźć w języku miejsce dla macierzyństwa, ale szerzej – z perspektywy kobiety, ?a nie z pozycji matki. Co nie zmienia faktu, że dla obu istotne jest nieredukowalne napięcie między sprzecznymi rolami do odegrania, dojmującą wrażliwością oraz oczekiwaniami innych. Krócej, ale też szumniej mówiąc: wadzenie się z rzeczywistością. „Pokładłam dzieci do łóżek, choć próbowałam je zastrzelić" ?– wyznaje w jednym z wierszy, żeby za chwilę je tulić i głaskać.

Nierealne wzorce rodzicielskie panoszą się w przestrzeni publicznej, więc takich odtrutek jak poezja Justyny Bargielskiej, która rozbraja język rodzicielskich poradników i „parentingowych" blogów, nigdy dość. W jej wierszach macierzyństwo to egzystencjalna prowokacja. Nie trzeba być wyrodnym rodzicem, żeby czasem zadać sobie pytanie: „Po co wrzuciłam w taki świat swoje dzieci?". Piszący te słowa spędził pół roku na urlopie tacierzyńskim z córką, więc w pokorze prosi o zaufanie: wiem, co mówię. I czuję chwytającą za gardło solidarność z Bargielską, strzelającą w wyobraźni do potomstwa.

Poetka w wierszu „moje dzieci, kiedy mówią sorry" pisze, że „są jak prehistoryczne stworzenia, które dopłynęły do brzegu praoceanu i próbują powiedzieć, że coś im nie poszło, błoto było za gęste, bóg miał inne plany" – tym samym przekonująco miesza porządek eschatologiczny z ewolucyjnym. Po czym, a jakże, całuje je, bo przecież magiczne dzieciństwo to zbroja na całe życie, a świadomość tego tylko potęguje rodzicielskie tortury.

Siła tych wierszy znajduje się na styku mowy, nawiedzających obrazów i zwykłej codzienności. Wniosek z tego taki, że ratunek pozostaje w języku i  w przymierzu słowa z doświadczeniem – czasem bełkotliwym, czasem widmowym, ale jednak wyrażalnym.

Wszystko to jest utrzymane w tonacji raczej negatywnej, bo pisanie Bargielskiej jest bardziej spod znaku poszukiwania i opukiwania języka z różnych stron, tak żeby słowo otuliło w końcu szczelnie to, czego ostatecznie okazuje się, że już nie ma. We „Wszystko dla" autorka uchyla nieco ze swojej strategii pisarskiej, bo „jedyne, czego może spróbować przepisywacz znaków,/to siąść w ciemnościach i tłumaczyć ludziom, zwierzętom, ptakom, glizdom i kamieniom:/to, że zgasły, nie znaczy, że nigdy nie świeciły/Pod warunkiem, że sam nie boi się ciemności". Bargielska boi się ciemności, ale okrywa się nią jak kocem, dlatego powstają takie perły jak w „Dziecku z darów".

Jest coś ulotnego w tych wierszach, co sprawia, ?że trzeba się spieszyć z ich czytaniem, jakby za chwilę miały wyparować. Podobno wierszy się nie kończy, wiersze się porzuca. Tym razem Bargielska jakby porzuciła je trochę wcześniej niż zwykle, ale i tak wyszło im to tylko na dobre.

Justyna Bargielska, „Dziecko z darów", Wydawnictwo Wolno

Posypana słodkościami quasi-barokowa makabra to znak rozpoznawczy Bargielskiej. Tak jak wyczulenie narratorki na kwestie metafizyczno-egzystencjalne. Vanitas dnia codziennego dopada ją między zabawą z dziećmi lub czytaniem im na dobranoc a czekaniem na tramwaj. Ma ciągoty bluźniercze, bo czasem jej się śni, że zakochuje się w niej Jezus, który „zostawia dla niej kościół". Takich samozwańczych apokryficznych motywów jest tutaj więcej, ale to tylko konsekwencja w poezji Bargielskiej, która sakralny wymiar bycia kobietą przepracowuje od dłuższego czasu.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów