Inwazja Klaudii Jachiry z jej popisami, z „Bobem, Humusem, Włoszczyzną” (zamiast Boga, Honoru, Ojczyzny), a potem z szyderstwami ze smoleńskiej katastrofy, to blisko końca kampanii dobra ilustracja paru spostrzeżeń. Z pewnością nie zostałaby ona aż tak bardzo dostrzeżona, gdyby nie ogólny stan kampanijnej pustki.
Nie oznacza to, że jest to kampania o niczym. W kilku punktach mamy istotne różnice między głównymi siłami politycznymi, niektórzy zaś uważają te wybory za najważniejsze od 1989 roku. Niemniej jednak większość rzeczy została w niej już dawno i po wiele razy powiedziana. Starcie trwa przecież od początku roku, jedne wybory przeszły płynnie w następne. Wiele tematów jest zresztą przytłoczonych przez gigantyczne projekty sprowadzające się do czystego rozdawnictwa.
Po co im Jachira?
Co zostało? Coraz bardziej rozpaczliwe apele opozycji w tych sprawach, które naprawdę są najsłabszymi punktami pisowskiego dorobku, ostatnio w kwestii zapuszczonej, obciążonej kolejkami służby zdrowia. Próba zainteresowania Polaków kolejnymi historiami quasi-aferalnymi, teraz przygodami prezesa NIK Mariana Banasia. Plus rutyna objazdów kraju z przypominaniem stale tych samych sloganów, zresztą po obu stronach.
W teorii otwiera to pole dla symbolicznych gestów, skojarzeń, fabularnych narracji. I dla opozycji kończy się to na razie samobójczym kataklizmem. Organizowana przez liberalnych celebrytów akcja na rzecz udziału w wyborach doprowadziła do debaty, czy Wojciech Pszoniak obraził chorych umysłowo. Role się odwróciły, to prawica zaczęła rozliczać dawne elity z politycznej poprawności. Ta równoległa kampania to skądinąd popis nieporadności, braku empatii i wyobraźni, nawet bez groteskowej wpadki aktora.
O ile kulturalne tuzy stanęły do samobójczego boju na własną rękę, o tyle Jachira ze swoimi internetowymi happeningami, to – formalnie rzecz biorąc – produkt samej Koalicji Obywatelskiej, która umieściła ją na sejmowej liście w warszawskim okręgu. Jak to się stało, że ją tam wpuszczono? To konsekwencja braku wyobraźni młodych polityków PO, którzy namówili do tego ruchu mało zorientowanego Grzegorza Schetynę. Skoro mamy być nowocześni i wyluzowani, powinniśmy wabić wyborców gwiazdą netu, taka była argumentacja. Schetyna podchwytuje takie sugestie, bo pomimo eksperymentu z Małgorzatą Kidawą-Błońską, którą ktoś mu podpowiedział, sam nie ma pomysłu na kampanię poza nieustającym zaostrzaniem tonu.