W Lidze Mistrzów grają wciąż ten sam film: kluby, które przez lata wpadały na siebie, po raz kolejny na siebie wpadły. Znowu Arsenal będzie grał z Barceloną, a miliarderzy z Chelsea podejmą jeszcze większych miliarderów z PSG – tak jak rok temu i jeszcze w poprzedniej edycji. Bayern zmierzy się z Juventusem, tak jak trzy lata temu.
Inna sprawa, że utyskiwania na powtarzające się od lat pary starych znajomych nie mają sensu. Wszak dokładnie o to chodzi w koncepcji Ligi Mistrzów – najlepsze europejskie kluby (czytaj – najbogatsze) rywalizują ze sobą. Z dziesięciu najbardziej zamożnych, które w tym sezonie walczyły we flagowych rozgrywkach UEFA, przez grupowe sito nie przedostał się tylko Manchester United.
Tegoroczna edycja Champions League i tak jest wyjątkowo mało hermetyczna. Grający po raz pierwszy w fazie pucharowej VfL Wolfsburg trafił na KAA Gent – absolutnego debiutanta w rozgrywkach, zdobywcę mistrzostwa Belgii pierwszy raz w 115-letniej historii klubu. Jedną z tych drużyn zobaczymy w ćwierćfinałach – to orzeźwiający powiew w skostniałym towarzystwie najlepszych wrogów.
Gent zupełnie nie pasuje do elity, dość powiedzieć, że przed tym sezonem dokonał transferów na łączną sumę 15 milionów euro. Cristiano Ronaldo zarabia ponad pięć razy więcej rocznie w Realu Madryt. Gent w najsłabiej obsadzonej grupie wyprzedził Olympique Lyon i Valencię, a ustąpił miejsca tylko Zenitowi Sankt Petersburg.
To także nowa twarz na tym etapie rozgrywek. Zenit, którego właścicielem jest Gazprom, czyli faktycznie Kreml, już ma ugruntowaną pozycję w Europie. W 2008 roku, czyli dwa lata po przejęciu klubu przez najpotężniejszą rosyjską państwową firmę, zespół z Petersburga zdobył Puchar UEFA, a także Superpuchar. Pieniądze z Gazpromu, czyniące klub najbogatszym w Rosji, nie miały jednak przełożenia na Ligę Mistrzów.