Spór sądowy jest jak mecz

Z natury rzeczy przyjmujemy, że w sporze jak podczas meczu są dwie strony, że jest to gra do dwóch bramek. Jeśli to nie jest zapewnione, nie przyjdzie np. drugi pełnomocnik, to i tak obecny prawnik powinien walczyć, jakby przyszedł.

Aktualizacja: 25.12.2017 14:41 Publikacja: 25.12.2017 11:52

Spór sądowy jest jak mecz

Foto: Fotolia

To, że adwokat czy radca musi przyjść na sprawę i jeśli nawet nie ma zupełnie wiary w sukces, musi odegrać swoją rolę bezbłędnie, bez zmrużenia oczu – to elementarz. Zobowiązuje go do tego adwokackie powołanie, ale także własny interes, gdyż marne wystąpienie sędziowie mogą zapamiętać i nie będzie należycie słuchany w innej sprawie, przyczyniając się do kolejnej klapy. Nie musi mówić długo, ale musi zachować fason.

To zadanie wbrew pozorom jest trudniejsze, gdy przeciwnik procesowy nie pojawi się w sali rozpraw. Wynika to chyba z faktu, że jesteśmy przyzwyczajeni, że spór, proces musi mieć dwie strony, i jeśli jednej brakuje, to naturalnie bierzemy poprawkę na ewentualne argumenty nieobecnej strony, których być może nawet by nie użyła. Zwyczajnie nie lubimy gry go jednej bramki. Tak samo na sprawę patrzą sędziowie. I tu jest chyba sekret niezręczności położenia jednego tylko pełnomocnika przed sądem.

W zeszłym tygodniu na korytarzu sądowym SN podeszła do radcy, który miał za chwilę wejść do sali, koleżanka prawniczka, która miała następną rozprawę i zapytała: a masz przeciwnika?

– Jeszcze go nie ma, ale zostało kilka minut, może jeszcze dojedzie, a może gdzieś jest za ścianą – odpowiedział prawnik, wypatrując przeciwnika. Ta scena, dość typowa na sądowym korytarzu, to okazja do paru słów o roli przeciwnika w sali sądowej, choć to raczej potrzeba prawników niż ich klientów (tu są chyba odwrotne oczekiwania).

Kiedyś przyjechał do SN starszy wiekiem adwokat z Nowego Sącza i żalił się, że musiał wstać o trzeciej nad ranem i przejechać 400 km w śnieżny dzień, a na dodatek nie dotarł jego przeciwnik. Co on w tej sytuacji ma mówić, do kogo przemawiać.

– Niech pan wykreuje sobie przeciwnika – zacząłem mu doradzać trochę żartem trochę serio. – Niech pan zacznie od wskazania, że gdyby przeciwnik tak jak pan wstał rano i nie zważając na pogodę, z respektu dla sprawy stanął przed wysokim sądem po drugiej stronie, to zapewne powiedziałby to i to. Ale ja mam na to odpowiedź...

Jak mu podpowiedziałem, tak zaczął swoje wystąpienie, a następnie bombardował wirtualnego przeciwnika, a w zasadzie sędziów swoją argumentacją, nawet nie sprawiając wrażenia, że drugiej strony nie ma. Zresztą z podobnego zabiegu korzystają też sędziowie, którzy mają obowiązek stanowisko, np. apelację, nieobecnej strony zaprezentować.

Z tego co pamiętam, ten wytrwały prawnik sprawę przegrał, ale zrobił na SN (i mnie) wrażenie. Więcej uczynić dla swego klienta i siebie nie mógł. I na tym polega zadanie pełnomocnika.

To, że adwokat czy radca musi przyjść na sprawę i jeśli nawet nie ma zupełnie wiary w sukces, musi odegrać swoją rolę bezbłędnie, bez zmrużenia oczu – to elementarz. Zobowiązuje go do tego adwokackie powołanie, ale także własny interes, gdyż marne wystąpienie sędziowie mogą zapamiętać i nie będzie należycie słuchany w innej sprawie, przyczyniając się do kolejnej klapy. Nie musi mówić długo, ale musi zachować fason.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?