Gdy media bezkarnie grillują adwokata Grzegorza Majewskiego, gdy publicznie ocenia się jego działania na podstawie półprawd i nieprawd zawartych w doniesieniach prasowych, gdy publicznie stawiane są pytania będące w rzeczywistości wyrokiem bez procesu, najwyższy czas publicznie powiedzieć: sprawa Chmielnej 70 paradoksalnie odciąga uwagę opinii publicznej od istoty warszawskiej „afery reprywatyzacyjnej" i jej faktycznych sprawców.
Od murku do konfliktu
Nie ulega wątpliwości, że stosowanie dekretu Bieruta przez komunistyczne władze było zwykłym złodziejstwem. Łamiąc nawet własne prawo, komuna odmawiała dawnym właścicielom użytkowania wieczystego gruntu, co przesądzało o utracie własności budynków. Cynizm i perfidia ówczesnej władzy była tak dalece posunięta, że niektórym właścicielom dawano promesy oddania gruntu w użytkowanie wieczyste pod warunkiem odbudowania budynku, a gdy właściciel spełnił warunek, i tak odmawiano zwrotu nieruchomości. Przez dekady komunistyczna władza gospodarowała zagrabionym mieniem, oddając w najem i sprzedając lokale położone w bezprawnie zawłaszczonych budynkach. Niedoinwestowane nieruchomości popadały w ruinę, aż przyszło państwo prawa, w którym spadkobiercy mogli upomnieć się o swoje. I z prawa tego skrzętnie korzystali.
Czy można winić spadkobierców dawnych właścicieli Chmielnej 70, że zrobili to samo, co reszta uprawnionych? Czy można ich winić, że sprzedali swoje roszczenia? Stawiam tezę, że zrobili to świadomie i nic na tym nie stracili. Znając otoczkę prawną sprawy i ceny, jakie zapłacono, śmiało można powiedzieć: spadkobiercy zrobili na tym dobry interes. Nie ma żadnego powodu, by epatować opinię publiczną kwotami, ale to sumy naprawdę pokaźne, jak za roszczenia do działek nieinwestycyjnych. Bo z uwagi na treść przyjętego dawno temu miejscowego planu, działki objęte roszczeniami były za małe, by mieć charakter budowlany. Były zwykłym trawnikiem z murkiem i świetnie się nadawały... do koszenia trawy, która na nich urosła za wysoko.
A skoro mowa o trawie i murku, to trzeba napisać, co jest istotą afery reprywatyzacyjnej. Istotą afery reprywatyzacyjnej, poza złodziejstwem czasów komuny, jest generowanie i tolerowanie konfliktu społecznego, jaki powstaje między spadkobiercami dawnych właścicieli a najemcami lokali znajdujących się w zwracanych budynkach. Sprzeczne interesy obu grup społecznych, z uwagi na nierynkową wysokość czynszu najmu, prowadzą do nieakceptowalnych społecznie zachowań. Prowadzą do konfliktów, sporów sądowych, postępowań egzekucyjnych, eksmisji, ludzkich tragedii i dramatów. Kto z nas chciałby z własnych środków dokładać do kosztów utrzymania lokali zajmowanych przez najemców? Kogo stać, by przed remontem zwróconego w zdewastowanym stanie budynku, dostarczać wszystkim lokatorom lokale zamienne? Kto nie chciałby płacić czynszu najmu grubo niższego niż czynsz rynkowy? A z drugiej strony: czy można winić osoby niezamożne, że nie stać ich na opłacanie czynszu rynkowego? Czy można winić lokatorów, że boją się utraty mieszkania – podstawy swojej egzystencji?
Chmielna 70 ze swoim murkiem i trawką nie ma nic wspólnego z prawdziwą aferą reprywatyzacyjną. Żaden warszawiak nie doznał przy niej odrobiny krzywdy (poza dawnymi właścicielami, którym najzwyczajniej zrabowano majątek). Jak każdy tzw. „dobry przykład", Chmielna 70 jedynie zaciemnia istotę problemu warszawskiej afery reprywatyzacyjnej. Afera polega na tym, że najpierw władze ograbiły warszawiaków z ich majątku, a potem zostawiły warszawiaków na pastwę konfliktu społecznego na tle stawek czynszu, których wysokość same ustaliły.