Przyszło mi ono na myśl w Brukseli, gdy obserwowałem niedawne wybory na najważniejsze funkcje w administracji UE. Polscy komentatorzy polityczni oraz dziennikarze posługiwali się wyraźnym schematem ocen poszczególnych kandydatur. Można go nazwać algorytmem sympatyczności. Kandydaci źli to ci, których nie lubimy. Przy czym ci z prawa nie lubili tych z lewa, ci z lewa tych po prawej. Wyjątków nie było.
Takie myślenie to za dużo obłoków i za mało pragmatyzmu. Polska nie opływa w bogactwa naturalne. Nie jesteśmy potęgą naukową rozdającą technologiczne karty innym. Mamy ogromny potencjał polskiej przedsiębiorczości, ale puste kieszenie. Musimy na dodatek współzawodniczyć z państwami, które grę w unijną gospodarkę wymyśliły. To zawodowcy. Trzeba więc intensywnie myśleć, co zrobiłby Rockefeller na naszym miejscu, a nie na odwrót. Czyli w brukselskiej rzeczywistości spojrzeć na innych pod kątem tego, jak mogą oni wpłynąć na przyszłość polskiej gospodarki. Szukać wspólnych biznesowych mianowników.