„Algorytm sympatyczności” szkodzi w Brukseli

„Nie myśl, co byś zrobił, gdybyś miał tak dużo pieniędzy jak Rockefeller. Myśl, co by zrobił Rockefeller, gdyby miał tak mało pieniędzy jak ty". To powiedzenie służy sprowadzaniu na ziemię tych, którzy bujają w obłokach. A powinni wziąć się do pracy i być przy tym maksymalnie pomysłowi, skuteczni i sprawni.

Publikacja: 07.07.2019 21:00

„Algorytm sympatyczności” szkodzi w Brukseli

Foto: 123RF

Przyszło mi ono na myśl w Brukseli, gdy obserwowałem niedawne wybory na najważniejsze funkcje w administracji UE. Polscy komentatorzy polityczni oraz dziennikarze posługiwali się wyraźnym schematem ocen poszczególnych kandydatur. Można go nazwać algorytmem sympatyczności. Kandydaci źli to ci, których nie lubimy. Przy czym ci z prawa nie lubili tych z lewa, ci z lewa tych po prawej. Wyjątków nie było.

Takie myślenie to za dużo obłoków i za mało pragmatyzmu. Polska nie opływa w bogactwa naturalne. Nie jesteśmy potęgą naukową rozdającą technologiczne karty innym. Mamy ogromny potencjał polskiej przedsiębiorczości, ale puste kieszenie. Musimy na dodatek współzawodniczyć z państwami, które grę w unijną gospodarkę wymyśliły. To zawodowcy. Trzeba więc intensywnie myśleć, co zrobiłby Rockefeller na naszym miejscu, a nie na odwrót. Czyli w brukselskiej rzeczywistości spojrzeć na innych pod kątem tego, jak mogą oni wpłynąć na przyszłość polskiej gospodarki. Szukać wspólnych biznesowych mianowników.

Źródeł wiedzy jest mnóstwo. UE sama je tworzy. Europejski Komitet Ekonomiczno-Społeczny (EKES) ostatnio opublikował raport o usługach transgranicznych. Wykazują one ogromy wzrost w ostatnich latach i są potężną lokomotywą rozwoju. Komu się wspieranie tych usług opłaca – oprócz Polski? To nasi sojusznicy! Podobni do nas eksporterzy usług lub ich odbiorcy. Jestem przekonany, że gdyby rozkład biznesowych interesów nałożyć na mapę opracowaną według „algorytmu sympatyczności", granice podziałów byłyby różne. A nawet zaskakująco odmienne.

Za to jednej granicy nigdy być nie powinno. Tej dzielącej polskich reprezentantów w Brukseli, i to na wszelkich poziomach. Gdy chodzi o naszą gospodarkę, mają oni obowiązek mówić jednym głosem! Podejmować najlepsze dla Polski decyzje. Bo ona nie jest pionkiem na ich politycznych szachownicach. To nasz wspólny dom. Musi być zasobny i bezpieczny.

W Unii Europejskiej liczą się wartości, a jedną z najważniejszych jest... pieniądz. Doświadczone stare kraje UE grają o niego twardo. Jeśli w rynkowej konkurencji ich przedsiębiorcy przegrywają, nie wahają się uderzyć poniżej pasa, wprowadzając np. sprzeczne z duchem UE protekcjonistyczne regulacje. Takie choćby, jakie dotknęły polskich przewoźników drogowych we Francji czy Niemczech. W obronie polskiej gospodarki, polskiej przedsiębiorczości nie mogą przeszkadzać „plemienne" podziały. Nasi politycy – jeśli już muszą – niech zwalczają się nad Wisłą. W Brukseli natomiast ważne jest, by wspólnie zadbać o rozwój naszego kraju.

Takiego właśnie gospodarczego podejścia zabrakło mi w polskiej debacie publicznej – jak to się ostatnio elegancko nazywa. Mówiąc mniej wyszukanie: zamiast gadać o wyższości kawioru nad truflami, najwyższa pora iść na pole. Zakasać rękawy i wykopać ziemniaki. Bo niezależnie jak bardzo niektórzy chcieliby zadzierać nosa, to w Polsce uprawia się kartofle. A podstawowe danie to rosół i schabowy! Nie ośmiorniczki.

Andrzej Malinowski prezydent Pracodawców RP

Przyszło mi ono na myśl w Brukseli, gdy obserwowałem niedawne wybory na najważniejsze funkcje w administracji UE. Polscy komentatorzy polityczni oraz dziennikarze posługiwali się wyraźnym schematem ocen poszczególnych kandydatur. Można go nazwać algorytmem sympatyczności. Kandydaci źli to ci, których nie lubimy. Przy czym ci z prawa nie lubili tych z lewa, ci z lewa tych po prawej. Wyjątków nie było.

Takie myślenie to za dużo obłoków i za mało pragmatyzmu. Polska nie opływa w bogactwa naturalne. Nie jesteśmy potęgą naukową rozdającą technologiczne karty innym. Mamy ogromny potencjał polskiej przedsiębiorczości, ale puste kieszenie. Musimy na dodatek współzawodniczyć z państwami, które grę w unijną gospodarkę wymyśliły. To zawodowcy. Trzeba więc intensywnie myśleć, co zrobiłby Rockefeller na naszym miejscu, a nie na odwrót. Czyli w brukselskiej rzeczywistości spojrzeć na innych pod kątem tego, jak mogą oni wpłynąć na przyszłość polskiej gospodarki. Szukać wspólnych biznesowych mianowników.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację