Polskie sadownictwo powinno być naszą dumą narodową. Eksportowane owoce od rodzimych sadowników są konkurencyjne zarówno pod względem smaku, jakości, jak i ceny, więc nie dziwi, że jesteśmy drugim eksporterem jabłek na świecie. Nie znaczy to jednak, że codzienność sadowników jest łatwa.
Na jednych z pierwszych zajęć dla studentów ekonomii uczymy o pojęciu klęski urodzaju. Analizujemy, co oznacza prawo podaży i popytu, omawiamy wykresy tych dwóch sił rynkowych, które potem określają cenę. Przesunięcie podaży w wyniku nadprodukcji prowadzi, przy niezmienionym popycie, do drastycznego spadku cen, a w rezultacie problemów z zagospodarowaniem surowców przez producentów.
Efekt ten najłatwiej zademonstrować na przykładzie rolnictwa: wiele podmiotów, dbając o jak największą produkcję swojej uprawy, doprowadza do sytuacji, gdy na rynku produkt staje się zbyt pospolity. Z punktu widzenia ekonomii są dwa wyjścia. Po pierwsze, współpraca, zmowa cenowa lub kartel – stosują je producenci ropy, ograniczając wydobycie, by nie pozwolić na spadek cen. W przypadku rolnictwa rozdrobnienie producentów nie pozwala na takie działanie. Po drugie, zwiększenie popytu, bo tylko tak można się uchronić przed spadkiem cen i przychodów.
Klęska urodzaju
W 2018 r. klęska urodzaju dotknęła polskich sadowników. Większość owoców skupywano po rekordowo niskich cenach. Jeżeli mamy uchronić sadowników przed drastycznym spadkiem przychodów, należy pobudzić popyt na ich produkty. Jeżeli rynek krajowy nie wystarczy, trzeba szukać nabywców za granicą.
Niestety, tu rodzimym producentom nie jest łatwo. Od 2013 r. trwa rosyjskie embargo na polskie owoce. Przed nim Rosja była jednym z największych odbiorców naszych owoców. I choć nasze jabłka są smaczne i wysokiej jakości, konkurencja nie próżnuje.