Andrzej Kubisiak: Tym razem pozwólmy na bunt młodych

Kluczowym wyzwaniem – poza zdławieniem pandemii – powinno być teraz zadbanie o dzisiejszych młodych, by zapewnić im możliwie miękkie lądowanie w przyszłości. Bo to nie oni zawinili, że w takich warunkach muszą wchodzić w dorosłość. To my urządziliśmy im taki świat.

Publikacja: 24.05.2021 21:00

Andrzej Kubisiak: Tym razem pozwólmy na bunt młodych

Foto: Adobe Stock

Kolejne konflikty pokoleń napędzały historię i zmieniały zastaną rzeczywistość. To zjawisko trwa od czasów Platona i Arystotelesa. Jednak w ostatnich latach jakby odmawiano młodym prawa do buntu, bo przecież wcześniejsze pokolenia „zostawiły im świat lepszym i dlaczego mieliby narzekać?". Czy musiała nadejść pandemia Covid-19, by pokolenia Y i Z mogły mieć swój argument w debacie generacyjnej?

„Nasze dzieci to największe pierdoły na świecie?", „Hedoniści, materialiści, egoiści. Oto młode pokolenie milenium", „Mam 40 lat i przeraża mnie to, co widzę. Milenialsi są złymi pracownikami i rodzicami" – to tylko wybrane nagłówki publikacji o młodym pokoleniu sprzed kilku lat. Warto je pewnie uzupełnić o znaną sentencję Joel Stein, która w ubiegłej dekadzie w tygodniku „Time" osoby wchodzące w dorosłość nazwała „pokoleniem Ja Ja Ja". Z kolei w 2013 r. Jakub Żulczyk stwierdził, że „pokolenie urodzone w latach 80. to zbieranina ogłupionych, leniwych, zblazowanych, narcystycznych ofiar".

Po co sięgam po te wypowiedzi? Bo w ostatnich tygodniach, w czasie trzeciej, najcięższej fali pandemii, mieliśmy już kolejne podważenie zasadności buntu pokoleniowego. W kwietniu rozgorzała dość emocjonalna dyskusja o pracy młodych ludzi, a nawet dzieci. Wywołały ją wpisy w mediach społecznościowych pojawiające się na kontach polityków i publicystów.

Zwolennicy pracy nastolatków powoływali się na własne doświadczenia uszlachetniania przez pracę, wspominając pierwsze zarobione pieniądze – często bez umów i na czarno. Druga zaś strona powoływała się na standardy Międzynarodowej Organizacji Pracy, stanowiące o lekkiej pracy dla osób powyżej 16. roku życia i formalnym zakazie pracy dla dzieci poniżej 15.

Leniwi?

Odkładając na bok emocje, warto spojrzeć na dane. Gros osób z pokolenia X (urodzonych w latach 70.), które przeważnie chwaliło się zarobionymi pierwszymi pieniędzmi w wieku nastoletnim, tak naprawdę reprezentuje dość bierne pokolenie, które w młodości odstawało aktywnością na tle krajów rozwiniętych. Analiza danych OECD z na temat skali występowania bierności zawodowej i edukacyjnej młodych w wieku 15–29 lat (tzw. zjawisko NEETs – z ang. Youth not in employment, education or training) w latach 1997–2019 jest dowodem na to, że na przełomie wieków 22,1 proc. młodych nie pracowało i nie uczyło się. Jest to wynik niemal 40 proc. wyższy niż średnia dla krajów rozwiniętych i piąty od końca we wszystkich notowanych krajach.

Przez lata wiele w tej materii się zmieniło, bo w 2019 r. już tylko 12,5 proc. młodych Polaków było biernych edukacyjnie lub zawodowo, co stanowiło wynik niższy od średniej w krajach OECD, która wówczas wynosiła 12,8 proc.

Oznacza to, że w ciągu dwóch dekad zjawisko bierności młodych zmalało niemal o połowę, a kluczowym momentem tej zmiany był okres, gdy pokolenie Y (urodzeni w latach 80., często nazywani milenialsami), zaczęło wchodzić na rynek pracy. Załamanie trendów przyniósł co prawda kryzys finansowy w latach 2008–2009, ale młodzi z nowej generacji nigdy nie powrócili do wyników poprzednich pokoleń.

Warto również przeanalizować historyczne wskaźniki zatrudnienia, z których wynika, że to pokolenia Y i Z wykazują się większą niż poprzednicy chęcią do pracy w młodym wieku. W 2000 r. niespełna 25 proc. młodych w wieku 15–24 lata pracowało w Polsce, a w 2019 r. wskaźnik ten sięgnął już 32 proc.

Warto te dane porównać ze średnią na poziomie UE. W 2000 r. wynik dla naszego kraju znajdował się o 10 pkt proc. poniżej średniej z innych krajów Wspólnoty, zaś w 2019 r. było to już jedynie 1,8 pkt proc. poniżej progu unijnego.

„OK boomers"

Taka zmiana aktywności młodych nie mogłaby zajść bez wielu procesów ekonomicznych i geopolitycznych, jakich doświadczył nasz kraj przez ostatnie lata. Koniec PRL, początek gospodarki wolnorynkowej, wejście do Unii Europejskiej – to elementy przełomu bardziej dla starszych pokoleń niż milenialsów. Dzisiejsi 20- i 30-latkowie z pewnością są beneficjentami wcześniejszych zmian, ale to nie ich wina czy zasługa, raczej konsekwencja urodzenia i egzystowania w świecie urządzonym przez pokolenia X czy baby boomers (osoby urodzone w okresie wyżu powojennego).

Wiemy już, że młodzi nie są bierni, jak wynika ze stereotypu, dlatego trudno ich oceniać jako słabo zorganizowanych. Czy są zatem narcyzami, hedonistami i egoistami, jak chce ich widzieć starsze pokolenie?

„Kochają luksus, denerwują nauczycieli i cały czas się obijają" – czy to kolejny cytat ze współczesnych mediów? Nie, to obraz młodego pokolenia w oczach greckiego filozofa Sokratesa. Przywołuję go, by pokazać, że starsze pokolenia niemal zawsze miały zastrzeżenia do młodych.

A co z rodzicielstwem? Faktycznie pokolenie młodych z generacji Y i Z wykazuje jedne z niższych wskaźników urodzeń w powojennej historii. Mimo tego, że poprawił się materialny standard życia, statystycznie rzecz biorąc żyjemy w większych mieszkaniach, bezrobocie jest na historycznie niskich poziomach, nigdy dotąd nie mieliśmy tak długich urlopów rodzicielskich (wcześniej były tylko urlopy macierzyńskie), a dostępność opieki przedszkolnej i żłobkowej również się poprawiła.

Wielu mówi o „zmianie kulturowej", która mogłaby stanowić temat do obszernego odrębnego tekstu. Dlatego w tym miejscu przytoczę inny wątek bazujący na danych Eurostatu, o których już pisałem na łamach „Rzeczpospolitej". Zaledwie 7 proc. polskich pracowników ma poczucie, że może wziąć wolne, by zaopiekować się chorym dzieckiem. To przedostatni wynik w Unii Europejskiej. Nie wziął się z tego, że Polacy są złymi rodzicami, ale warunki rynku pracy zmuszają ich do takich zachowań.

Co to ma wspólnego z różnicami pokoleniowymi? Dużo, ponieważ to właśnie przedstawiciele pokoleń baby boomers czy X najczęściej są dziś szefami milenialsów, którzy wyraźnie nie wykazują się empatią wobec młodych rodziców. Co więcej, gdy wsłuchamy się w głosy ekspertów najbardziej zatroskanych o losy polskiej demografii, zauważymy, że oni również pochodzą z tych pokoleń, które kreowały rynek pracy w warunkach wolnego rynku.

Młodzi na ten rynek weszli i zobaczyli, że połączenie pracy zawodowej z posiadaniem więcej niż jednego dziecka może być nie do zrealizowania. Od 1997 r. wskaźnik urodzeń (TFR, liczba dzieci przypadających przeciętnie na jedną kobietę w wieku 15–49 lat – red.) znajduje się regularnie poniżej 1,5, co oznacza, że większość kobiet kończy plany macierzyńskie na pierwszym dziecku.

Koronapokolenie ze zgodą na bunt?

Milenialsi wielokrotnie słyszeli, że nie powinni się buntować, bo żyją w cieplarnianych warunkach, znacznie lepszych niż ich rodzice. Nie doświadczyli pustych półek w sklepach, hiperinflacji z początku transformacji czy bezrobocia sięgającego 20 proc. To wszystko prawda, ale żadna z tych historii nie jest wystarczającym powodem do odmawiania prawa do buntu.

Niepewne zatrudnienie, brak dostępności mieszkań, przyspieszające tempo życia i słabnące relacje społeczne – to tylko kilka wyzwań, z którymi musiały zmierzyć się „igreki". Dziś już wiemy, że jest to jedna z najbardziej wypalonych zawodowo grup społecznych. Z raportu think tanku Health Foundation wynika, że pokolenie milenialsów może mieć znacznie gorsze zdrowie w średnim wieku niż ich rodzice.

Możliwe, że obecnie najmłodsze pokolenie Z (urodzeni w latach 90. i w XXI w.), wchodzące dopiero na rynek pracy lub rozpoczynające kariery, będzie miało wystarczająco złe warunki w oczach starszych, by móc się zbuntować. Kryzys gospodarczy wywołany pandemią w największym stopniu uderzył właśnie w tę grupę. Z danych Międzynarodowej Organizacji Pracy wynika, że w 2020 r. w skali globalnej (we wszystkich regionach i grupach dochodów państw) zatrudnienie wśród młodych spadło o 8,7 proc. w porównaniu z 3,7 proc. w przypadku osób dorosłych (powyżej 25. roku życia).

Co więcej, znakomita większość tych najmłodszych nie wpada w bezrobocie, ale w stan znacznie gorszy – bierność zawodową. Tracąc pracę, te osoby nie chcą nawet szukać nowej.

Czynników oddziaływania na to pokolenie należy szukać również poza rynkiem pracy. Lockdown i edukacja zdalna odbiły się negatywnie na kondycji psychicznej tego pokolenia i spowodowały powstanie luki w wiedzy. Z obliczeń Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, że długoterminowe koszty kryzysu pandemicznego dla młodego pokolenia w skali świata będą sięgać nawet 44 bln dol., a sama utracona edukacja będzie kosztować to pokolenie o 6 proc. niższe wynagrodzenia w perspektywie najbliższych 45 lat.

Fałszywa gloryfikacja przeszłości

W światowym bestsellerze „Factfulness" Hans Rosling stawia tezę i broni jej na podstawie danych, że wraz kolejnymi dekadami na świecie postępuje systematyczna poprawa warunków życia. Kolejne pokolenia żyją w lepszych warunkach niż ich rodzice, choć sami tego nie dostrzegają. Dominacja pesymistycznego obrazu świata wynika z przesytu informacji, które na co dzień napawają nas lękiem, a bez braku odniesienia do przeszłości nie weryfikujemy ich jako tych, których skala wyraźnie się zmniejsza.

To ważna lekcja w kontekście debaty międzypokoleniowej, toczącej się od wieków. Wspomnienia przeszłości często ubarwiamy i zestawiamy je z bieżącymi trudnościami, nie dostrzegając, że świat poszedł już dużo dalej do przodu. Podobnie było z liderami opinii wspominającymi z rozrzewnieniem własne, budujące doświadczenia, wynikające z ich pierwszej, zwykle fizycznej i nie do końca legalnej, pracy. Jednak to, co było nie najlepszym standardem kiedyś, nie musi być nim dziś.

Kluczowym wyzwaniem – poza zdławieniem pandemii – powinno być teraz zadbanie o dzisiejszych młodych, by nie tylko dać im warunki do buntu, ale przede wszystkim bezkrytycznie zapewnić im możliwie miękkie lądowanie w przyszłości. Bo to nie oni zawinili, że w takich warunkach muszą wchodzić w dorosłość. To my urządziliśmy im taki świat.

Andrzej Kubisiak jest zastępcą dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Wcześniej kierownik zespołu komunikacji i ekspert rynku pracy w PIE

Kolejne konflikty pokoleń napędzały historię i zmieniały zastaną rzeczywistość. To zjawisko trwa od czasów Platona i Arystotelesa. Jednak w ostatnich latach jakby odmawiano młodym prawa do buntu, bo przecież wcześniejsze pokolenia „zostawiły im świat lepszym i dlaczego mieliby narzekać?". Czy musiała nadejść pandemia Covid-19, by pokolenia Y i Z mogły mieć swój argument w debacie generacyjnej?

„Nasze dzieci to największe pierdoły na świecie?", „Hedoniści, materialiści, egoiści. Oto młode pokolenie milenium", „Mam 40 lat i przeraża mnie to, co widzę. Milenialsi są złymi pracownikami i rodzicami" – to tylko wybrane nagłówki publikacji o młodym pokoleniu sprzed kilku lat. Warto je pewnie uzupełnić o znaną sentencję Joel Stein, która w ubiegłej dekadzie w tygodniku „Time" osoby wchodzące w dorosłość nazwała „pokoleniem Ja Ja Ja". Z kolei w 2013 r. Jakub Żulczyk stwierdził, że „pokolenie urodzone w latach 80. to zbieranina ogłupionych, leniwych, zblazowanych, narcystycznych ofiar".

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację