W Rzeczpospolitej Urzędniczej robi się na odwrót. Obowiązuje zasada: „Nasi ludzie obsłużą tylko młotek? To dajmy im młotek!". Tak właśnie „wykuwany" jest los m.in. polskiego podatnika.
Ostatnio nad jego głową zawisł „kowalski młot" w postaci testu przedsiębiorcy. Rząd chciał za jego pomocą wyłuskać przedsiębiorców, którzy jego zdaniem są nimi tylko z nazwy – bo ich praca przypomina zwykły etat. Tyle że korzystają z niższej stawki podatku, odliczają VAT itd. Test byłby prosty, np. jeśli ktoś wystawia 80 proc. faktur jednej firmie albo wystawia jedną na miesiąc, to nie jest zdaniem rządu przedsiębiorcą.
Taki test to jakby w walce z kornikiem obrzucić napalmem Puszczę Białowieską. Jest całkowicie nieprecyzyjny. Nie bierze pod uwagę tego, co się dzieje na rynku pracy. Co na przykład ze specjalistami, ekspertami, którzy wiążą się z jakąś firmą na kilka miesięcy, realizując duży projekt? I poświęcają mu się całkowicie? Co z makijażystką, która pracuje przez dwa miesiące na planie filmowym? Itd., itp.
Po druzgoczącej krytyce rząd ogłosił, że żadnego testu nie będzie. Tyle że w wieloletnim planie finansowym... pozostawiono jednak zapis o nowelizacji ustawy o PIT! Ma ona stworzyć „nowe narzędzia prawne" do badania statusu przedsiębiorcy. Dociskany przez media rząd odparł, że nic takiego nie powstanie, a zapisy z planu „nie są wiążące". To po co w ogóle są? Z tego całego galimatiasu wynika tyle, że na dziś test przepadł. Ale w powyborczej przyszłości kto wie, czy nie pojawi się „egzamin", „sprawdzian" itd.
Pomysł ten jest tylko jednym z przykładów „chodzenia na skróty" w funkcjonowaniu państwa. Test miał uregulować coś, co jest już dawno uregulowane. Można dziś bez problemu wyłuskiwać spośród przedsiębiorców takich, którzy na to miano nie zasługują. Ale istniejące przepisy... są skomplikowane! Wymagają od urzędników kwalifikacji oraz – co najważniejsze – odpowiedzialnej i rzetelnej pracy.