Znany zasłużony ksiądz przez lata krzywdził dzieci, założył w tym celu nawet drużynę harcerską. Mimo że o sprawie nieoficjalnie się mówiło, a niepokojące sygnały o skłonnościach księdza docierały do hierarchów, ani jego przełożeni, ani organy ścigania nie robiły nic. Schemat takich historii jest ten sam, podobnie jak tłumaczenia: nie wiedzieliśmy, z ofiarami nie było kontaktu, ksiądz został przeniesiony do innej parafii... Przestępstwo się przedawniło, nie było zawiadomienia, czekamy na dokumenty. Słyszeliśmy to dziesiątki razy przy okazji ujawnienia kolejnej sprawy przez media – nie przypominam sobie ujawnienia przez prokuraturę czy Kościół – i pytań dziennikarzy, dlaczego przez lata nie zrobiono nic. Sprawa zmarłego w ubiegłym tygodniu ks. Dymera dobrze to ilustruje.

Opisywana dziś w „Rzeczpospolitej" historia ks. Stanisława S. łamie ten schemat. Pokazuje, że i w prokuraturze, i w Kościele są ludzie, którzy – wychodząc ze swojej strefy komfortu – próbują karać zło. Początkowo sprawa ta nie różniła się od innych. Anonimowe sygnały, ale też relacje naocznych świadków były ignorowane. Niemoc panowała również w prokuraturze, która w wyniku przedawnienia umorzyła sprawę. I czyny księdza nie mogły być osądzone, a on sam odizolowany od potencjalnych ofiar. Aż znalazł się zdeterminowany prokurator, który zdecydował się przeskoczyć bariery formalne, by postawić księdza w stan oskarżenia. W 2019 r. postępowaniem księdza S. zajął się też wreszcie Kościół. Jego sprawa przed kościelnym sądem trwa.

Czytaj także: Państwowa komisja ds. pedofilii zamyka sprawę ks. Dymera

Szkoda, że ciągle za mało jest takich przypadków, a w próbach ukarania przestępstwa pedofilii musimy liczyć wręcz na heroizm, nadzwyczajny wysiłek, a nie standardowe postępowanie, w którym się namierza, łapie i doprowadza do osądzenia. I to się nie zmieni, jeżeli przestępcy w Kościele będą w dalszym ciągu inaczej traktowani niż ci zwykli, chodzący po ulicach. A prokuratorzy za delikatnie odnosić się do instytucji Kościoła, która ociąga się ze współpracą.

Musi się też zmienić podejście samych hierarchów, nie tylko czasami chroniących pedofilów, tuszujących przestępstwa, ale też odwracających głowy na ich widok. Kościół nie może się zachowywać jak korporacja. Jeżeli nie powie sobie, że pedofil w sutannie nie jest księdzem, ale pospolitym przestępcą, który powinien zostać odizolowany, nigdy nie wyjdzie z dramatycznej sytuacji, w którą sam się wplątał.