Jakub Bierzyński: Białystok może stać się klęską PiS

W ostatnią sobotę doszło do próby rozbicia marszu równości w Białymstoku. Brutalna agresja i spontaniczna przemoc okazana przez dotychczasowych sojuszników, może być poważnym problemem dla partii rządzącej. Mariaż prawicy, Kościoła, nacjonalistów i kiboli jest oczywisty i trudno będzie partii rządzącej szybko z tych czułych objęć się wyplątać.

Aktualizacja: 25.07.2019 21:05 Publikacja: 25.07.2019 16:18

Jakub Bierzyński: Białystok może stać się klęską PiS

Foto: AFP

Obrazy bicia i kopania uczestników marszu, wulgarne wrzaski, obraźliwe gesty mogą zmobilizować przeciwników władzy. Gdy w ich sercach zagości lęk o bezpieczeństwo własne i własnych rodzin a zaraz potem przerodzi się w bunt i gniew, to tak zwani „zwykli ludzie”, którzy jeszcze wiosną nie mieli na kogo głosować, pójdą do wyborów i nie tyle zagłosują za opozycją, ile przeciw władzy. Wtedy jakość polityków przestaje się liczyć, bo wyborcami kieruje znacznie potężniejsza siła niż programy, hasła i manifesty. Ta siła to nie rozum, lecz emocje. To emocjami, nie programami wyborczymi, żywi się polityka. PiS wypuścił dżina nienawiści i przemocy z butelki i nie ma pomysłu jak zamknąć go tam z powrotem. W ten sposób może spełnić się kolejne prawo polityki – partie rządzące zazwyczaj nie przegrywają z opozycją, lecz same ze sobą. Tym razem w Białymstoku sprawy poszły za daleko i politycy PiS zdali sobie z tego sprawę. Dzisiaj próbują wycofać się rakiem z poparcia dla „naszej pięknej, patriotycznej młodzieży”.

Flirt PiS ze środowiskami nacjonalistyczno – kibolskimi trwa od ostatniej kampanii wyborczej do sejmu. To wtedy łysi i agresywni „prawdziwi Polacy” nagminnie zakłócali spotkania Donalda Tuska z wyborcami krzycząc: „Donald matole, twój rząd obalą kibole”. Politycy prawicy zobaczyli w zadymiarzach sojuszników wedle starej reguły: „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. W kąt poszło przywiązanie do prawa i porządku a praworządność zniknęła ze sztandarów partii. Trzeba było podlizać się nowym politycznym przyjaciołom. I tak chuligani w magiczny sposób zmienili się w patriotów, którzy urządzają uroczystości patriotyczne i „trzeba im bić brawo” (J. Kaczyński).

Beata Szydło pisała do uczestników pielgrzymki kibiców na Jasną Górę: „Państwa postulaty są dowodem zaufania, które daje mi wielką satysfakcję. Wierzę, że również z Państwa wsparciem uda się zrealizować dobrą zmianę, dzięki której każdy Polak będzie czuł się dobrze w swoim kraju i będzie dumny z ojczyzny”.

Kiedy na stadionie Legii kibole rozwinęli gigantyczny transparent: ”KOD, Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice – dla was nie będzie gwizdów, będą szubienice”, podległa Zbigniewowi Ziobrze prokuratura postanowiła nie wszczynać śledztwa nie dopatrując się w tych groźbach „czynu zabronionego”.

Poparcie władzy polega nie tylko na legitymizowaniu „środowisk patriotyczno-kibicowskich” ale przede wszystkim za zapewnieniu chuliganom bezkarności. I tak uczestnik marszu KOD w Krakowie skopany przez chuliganów, co zostało nagrane i wyemitowane w głównych programach informacyjnych, został oskarżony o „udział w bójce”. Narodowcy wieszający zdjęcia polityków PO od dwóch lat nie zostali zidentyfikowani, choć ich twarze są świetnie widoczne na filmach a nazwiska powszechnie znane. Chuligani, którzy kopali i bili kobiety, protestujące wobec faszystowskich haseł wznoszonych na tak zwanym „Marszu Niepodległości”, nie usłyszą zarzutów, bo prokuratura umorzyła śledztwo, przyznając co prawda, że były bite, ale sprawcy w ten sposób jedynie „okazywali niezadowolenie”. Sąd nakazał ponowne wszczęcie śledztwa, które prokurator ponownie umorzył. Taki sam los spotyka większość doniesień na pobicia cudzoziemców. Sprawców się „nie ustala” a śledztwa umarza.

Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro posunął gwarancje bezkarności do absurdu, wstrzymując wykonanie wyroku na recydywiście, Marcinie F., który podczas demonstracji skopał policjanta.

Agresywni chuligani dobrze wiedzą, że mogą liczyć na parasol bezkarności, roztoczony nad nimi przez politycznych sojuszników z prawicy i coraz śmielej z tego prawa korzystają. Do tej pory byli dla władzy pomocni jako bojówki atakujące marsze opozycji, zastraszające ich uczestników a także partnerzy, z którymi można było na wspólnych marszach, mszach i pielgrzymkach okazywać „prawdziwy patriotyzm”.

Ta strategia jest dla władzy bardzo niebezpieczna. Bo gdy w końcu poleje się krew, cała odpowiedzialność spadnie właśnie na nią. W Białymstoku było już blisko. Co będzie dalej?

Tymczasem młodzi „wysportowani patriotyczni Polacy” dostali nowego wroga i cel – LGBT.

„Ruch LGBT i gender zagrażają naszej tożsamości, zagrażają naszemu narodowi, zagrażają polskiemu państwu" (J. Kaczyński)

„My chcemy jasno powiedzieć: tu mówimy "nie", a już w szczególności jeżeli chodzi o dzieci. Wara od naszych dzieci!”. (J. Kaczyński)

LGBT i ideologia gender prowadzi do "seksualizacji dzieci" i "jest atakiem na rodzinę". (J. Kaczyński)

To „wielkie zagrożenie - tym zagrożeniem jest atak na rodzinę i to atak przeprowadzony w sposób najgorszy z możliwych, bo jest to w istocie atak na dzieci” (J. Kaczyński)

W sukurs prawicy poszedł Kościół, wzniecając nienawiść w retoryce wręcz pogromowej.

Abp Dec: Marsz Równości, będący w istocie propagowaniem i popieraniem grzesznych zachowań środowisk LGBT, wspieranych przez ofensywę zagranicznych ośrodków, usiłujących narzucić Polsce neopogańską ideologię gender.” „Mówimy „nie” marszom równości (..)

Biskup Edward Frankowski wzywał chrześcijan do walki: „Idzie na Polskę potop genderyzmu, LGBT, uczenia dewiacji już nawet przedszkolaków; idzie zalew profanacji”.

„Dzisiaj na Jasnej Górze, przed tronem Maryi, naszej Matki i Królowej, mówimy "nie" dla szkodliwej dla rodziny i narodu ideologii gender, mówimy "nie" dla liberalizmu moralnego, zawartego w programach środowisk LGBT, mówimy "stop" dla seksualizacji dzieci, mówimy "nie" dla związków partnerskich, mówimy "nie" dla uchwalania złego prawa”.

„Polska jest zagrożona przez jej homoseksualnych wrogów a katolicyzm „jest dzisiaj najbardziej prześladowaną religią”.

Biskupi wzywają do walki w jej obronie:

„Nadszedł czas walki. Już dłużej cofać się nie możemy i nie będziemy. Musimy się bronić w sposób zorganizowany” (abp Frankowski)

Episkopat poparł człowieka, który za groźby karalne wobec osób LGBT został wyrzucony z pracy: „Pana postawa zasługuje na uznanie i naśladowanie”.

„Nie można dialogować ze środowiskami, które nie chcą dialogu, depczą świętości, bluźnią Bogu i deprawują człowieka” (abp Gądecki, przewodniczący KEP.)

Na odzew nie trzeba było długo czekać. Wierni posłuchali swych pasterzy i w Białymstoku do „obrony ojczyzny, wiary rodziny i dzieci” ruszyli polscy patrioci. Wezwał ich do tego metropolita abp Tadeusz Wojda w odezwie do mieszkańców miasta: „Non possumus – nie możemy się na to zgodzić!”.

Wezwani przez Kościół, z gwarancją bezkarności od polityków, chuligani z zapałem wzięli się do pracy. Na uczestników marszu w morzu bluzgów poleciała kostka brukowa, butelki z moczem, kamienie, zgniłe jaja. Policjanci, gdy mogli, powstrzymywali się od interwencji, zachowując w dużej mierze bierną postawę. Wszak dotąd takie zachowania były przejawem patriotycznych uczuć młodzieży. Zatrzymano co prawda 25 najbardziej agresywnych patriotów, ale wszystkich wypuszczono do domów. Większość z symboliczną karą w postaci mandatu.

Bo dotąd było jak zwykle. Bandyci polowali na ludzi, pluli i bili jak zawsze. Politycy PiS ustawiali patriotyczne blokady przeciw marszowi „broniąc” katedry przed „wrogami wiary i rodziny”. Plucie, wyzwiska i kamienie służyły przecież „obronie chrześcijańskich wartości”. Lecz tym razem było inaczej. Coś poszło nie tak. Natężenie agresji było tak wielkie, że w obrazie, z którym politycy bardzo się liczą – w obrazie telewizyjnym, wyglądało bardzo źle. Wyglądało na pogrom i ludzie się przestraszyli.

Jakkolwiek Kościół i prawica robią z osiłków – „patriotów”, to nie da się zmienić jednego – w przeciętnym przechodniu, pasażerze autobusu „patrioci”, choćby nie wiem jak bardzo przez propagandę upudrowani, wzbudzają instynktowny lęk, a „patrioci” sfilmowani w patriotycznym czynie, budzą wręcz przerażenie. PiS przedawkował i przestał panować nad sytuacją.

W obawie przed reakcją społeczną, politycy partii rządzącej zaczęli wycofywać się z poparcia dla nacjonalistycznych chuliganów. Policja dostała rozkaz zaprzestania pozorowania działań i poważnego potraktowania sprawców. Do dzisiaj 95 osób jest podejrzanych o popełnienie różnego rodzaju przestępstw i wykroczeń. Komenda Policji w Białymstoku powołała specjalny zespół a komendant główny gen. Jarosław Szymczyk zapowiada zerwanie z polityką pobłażania: „Nie ma tolerancji dla chuligaństwa. Rozliczymy i wyłapiemy wszystkich chuliganów. (…) żaden z nich nie może czuć się bezkarny.” Minister spraw wewnętrznych Elżbieta Witek nazwała „naszą piękną patriotyczną młodzież” walczącą na ulicach za najwyższe wartości: Ojczyznę, Boga i Honor, tradycyjną rodzinę, bezpieczne od seksualizacji dzieci, wiarę i polskość białostockiej ziemi, „zwyrodnialcami”. No cóż, kibole zrobili swoje i - jakby czar przestał działać - zamienili się z patriotów i obrońców chrześcijańskiej wiary z powrotem w bandytów. Bo nie o chrześcijańskie wartości w tu chodzi lecz o władzę. Gdy rozróby przestały pomagać a wręcz zaczęły władzy szkodzić, niedawni przyjaciele stali się wrogami.

A opozycja codziennie, do wyborów, powinna Polakom przypominać, kto obudził demony nienawiści, kto szczuje ludzi na siebie, kto nawoływał do pogromów i przemocy i kto za tę przemoc dziękował. Sojusz prawicy z Kościołem, choć na krótką metę korzystny, w dłużej perspektywie będzie bardzo politycznie kosztowny. Ten proces już się zaczął. Właśnie w Białymstoku. Polakom trzeba stale przypominać, że jesienią każdy z nas może głosować: albo za Polską PiS o twarzy tej z relacji z pogromu w Białymstoku, albą tą, jaką zobaczyliśmy po śmierci Pawła Adamowicza w Gdańsku. Ten sam kraj, różne twarze i skrajnie różne emocje. Wyborcy rzadko słuchają racjonalnych argumentów, lecz bardzo wrażliwi są na emocje. Zadanie jest proste – politycy opozycji nie mogą dopuścić by o tych emocjach zapomnieli, a wtedy partia rządząca może przegrać. Nie z opozycją, lecz z kibolami. Zginie od własnej broni: Jarosław matole, twój rząd obalą kibole.

Obrazy bicia i kopania uczestników marszu, wulgarne wrzaski, obraźliwe gesty mogą zmobilizować przeciwników władzy. Gdy w ich sercach zagości lęk o bezpieczeństwo własne i własnych rodzin a zaraz potem przerodzi się w bunt i gniew, to tak zwani „zwykli ludzie”, którzy jeszcze wiosną nie mieli na kogo głosować, pójdą do wyborów i nie tyle zagłosują za opozycją, ile przeciw władzy. Wtedy jakość polityków przestaje się liczyć, bo wyborcami kieruje znacznie potężniejsza siła niż programy, hasła i manifesty. Ta siła to nie rozum, lecz emocje. To emocjami, nie programami wyborczymi, żywi się polityka. PiS wypuścił dżina nienawiści i przemocy z butelki i nie ma pomysłu jak zamknąć go tam z powrotem. W ten sposób może spełnić się kolejne prawo polityki – partie rządzące zazwyczaj nie przegrywają z opozycją, lecz same ze sobą. Tym razem w Białymstoku sprawy poszły za daleko i politycy PiS zdali sobie z tego sprawę. Dzisiaj próbują wycofać się rakiem z poparcia dla „naszej pięknej, patriotycznej młodzieży”.

Pozostało 89% artykułu
Publicystyka
Flieger: Historia to nie prowokacja
Publicystyka
Kubin: Europejski Zielony Ład, czyli triumf idei nad politycznymi realiami
Publicystyka
Wybory samorządowe to najważniejszy sprawdzian dla Trzeciej Drogi
Publicystyka
Marek Migalski: Suwerenna Polska samodzielnie do europarlamentu?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Zamach pod Moskwą otwiera nowy, decydujący etap wojny