Z puntu widzenia tysięcy zwykłych obywateli, którzy brali udział w różnych uroczystościach, było to wspaniałe i radosne święto wolności. Pokaz ogni sztucznych nad Wisłą zapierał dech w piersiach bez względu na to, czy ktoś jest sympatykiem czy krytykiem partii rządzącej. Można się zżymać, że imprezę robiono na ostatnią chwilę, ale większość widzów nie musiała tego wiedzieć. Wrażenie było wspaniałe, duma narodowa rosła.

Mnóstwo imprez na Krakowskim Przedmieściu, radosna atmosfera jaka tam panowała, koncerty w różnych miejscach, a wieczorem patriotyczne śpiewanki – wszystko to składało się na atmosferę wspólnotowego święta.

Czytaj także: Bartkiewicz: Marsz poszukiwaczy komunizmu

Trochę inaczej ma się sprawa z marszem, który przeszedł Alejami Jerozolimskimi. Przytłaczająca większość jego uczestników to ludzie, którzy przyszli manifestować swój patriotyzm pod biało-czerwonymi flagami. Tych ludzi widać było wcześniej i później na ulicach centrum stolicy, jak chodzili dumnie trzymając polskie flagi.

Tu jednak docieramy do tego, co stanowiło o specyfice tego marszu. Choć przedstawiciele władzy próbowali rozdzielić dwa marsze, to jednak sam premier Mateusz Morawiecki mówił o tym, że to jeden biało-czerwony marsz. Sęk w tym, że chwilami nie był on wcale biało-czerwony, ale po prostu brunatny, nawet jeśli był to margines.

Choć premier w piątkowym orędziu zapewniał, że Polska chce być aktywnym członkiem Unii Europejskiej, współorganizatorami marszu na stulecie niepodległości, w którym brał udział prezydent i premier, były ONR czy Młodzież Wszechpolska, które wprost nawołują do wyjścia Polski z UE. Pochwalenie się przez MW na twitterze zdjęciem, na którym Wszechpolacy palą unijną flagę będzie problemem dla obozu władzy. Pamiętać bowiem trzeba, że od ogłoszenia wyników wyborów samorządowych rozpoczęła się de facto kampania europejska.

Zdjęcia transparentów włoskiej neofaszystowskiej partii Forza Nuova, krzyży celtyckich, odwołującego się do symboli SS Czarnych Słońc (można je bez trudu znaleźć w internecie) obok flag Młodzieży Wszechpolskiej i ONR, przez przeciwników PiS będzie odczytywane jako swego rodzaju legitymizacja środowisk skrajnych i antyunijnych.

I choć część komentatorów sympatyzujących z prawicą będzie się zżymać, że zagraniczne media kłamią na temat marszu, gdy ktoś patrzy z zagranicy i widzi, że na marszu z udziałem prezydenta, premiera i najwyższych władz na końcu powiewały tego rodzaju transparenty, trudno by nie wyrażał zdziwienia z powodu oswajania środowisk skrajnych. Obóz władzy dał się po prostu rozegrać nacjonalistom. Choć PiS zapowiadał, że na marszu można będzie mieć tylko biało-czerwone flagi, transparenty które niesiono z tyłu to świetny materiał dla tych, którzy będą chcieli straszyć PiS-em i Polexitem – jak to w sobotę robił Donald Tusk. Powiedzmy wprost – pod tym względem PiS dał swoim wrogom wspaniały prezent.

Patrząc też z lotu ptaka na całą sprawę, widzimy, że rządzącym nie udało się zrealizować przesłania o jedności, które głosili. Marsz został zignorowany przez opozycję, nie mówiąc już o światowych przywódcach, którzy tego dnia byli w Paryżu. Najważniejszą osobą z zagranicy była szefowa YouTube’a, która była fetowana przez premiera czy prezesa PiS jak głowa państwa. Stąd w zagranicznych mediach dominuje przekaz o izolacji Polski. Nawet jeśli jest krzywdzący, to jednak on będzie kształtował opinię o naszym kraju, a rządzący nie potrafili wykreować przekonującej kontropowieści.

Zwykli Polacy więc mogą dziś i jutro świętować spokojnie, będąc dumnymi z Polski i naszej niepodległości. Obóz rządzący zaś może się jutro obudzić z kacem, że zarówno dla wizerunku zagranicą, jak i wewnątrz, na początku batalii o Parlament Europejski, wspólny marsz z narodowcami, jakkolwiek radykalne hasła stanowiły na nim margines, to nie był dobry pomysł.