Na najbliższe dwa tygodnie rząd prawdopodobnie zamknie przedszkola i żłobki. Ma to ograniczyć mobilność i transmisję wirusa, a także uchronić dzieci przed zakażeniami, których jest coraz więcej.
Obecnie w trybie zdalnym funkcjonuje 110 przedszkoli, a hybrydowo działa 327. Nauczyciele zauważają jednak, że dzieci jest mniej. Część rodziców, słysząc o zakażeniach wśród najmłodszych, jeśli tylko ma taką możliwość, zostawia dzieci w domu. Bo choć nauczyciele są zaszczepieni, to maluchy zakażają się między sobą (chorują nie zawsze bezobjawowo) i przynoszą wirusa do domów.
Lekarze często podkreślają, że hospitalizacja osób młodszych to skutek tego, że zgłaszają się do lekarza w ostatniej chwili. Jednak gdy dziecko czy nastolatek trafi do lekarza wcześniej, to skierowanie na test dostanie, dopiero gdy wywalczą je rodzice. A nie wszyscy walczą, bo obawiają się kwarantanny. Tyle że bez testu nie wiadomo, że np. w szkole są chore dzieci.
Tymczasem szpitale pękają w szwach. W Grudziądzu pod respiratorem leży 15-letni chłopiec, który trafił do szpitala w ciężkim stanie.
Kilka dni temu minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek przekonywał, że w placówkach „nie ma szczególnie wiele ognisk zakaźnych i wysokiej transmisji wirusa". I dlatego jest prawdopodobne, że w kwietniu uczniowie klas młodszych, a w maju pozostali, wrócą do szkół.