Rozbiórka nielegalnie postawionego budynku nie jest prosta. Inwestorzy korzystają z różnych kruczków prawnych, by do niej nie dopuścić. Rekordzistami są właściciele niewielkiego hotelu w Warszawie. Od 20 lat toczą boje w tej sprawie. We wrześniu Naczelny Sąd Administracyjny zajmie się trzecim już nakazem rozbiórki tego hotelu. Prawdopodobnie będzie to już ostatni i – jeśli inwestor przegra – do rozbiórki już dojdzie.
Mało legalizacji
Ze statystyk Głównego Nadzoru Budowlanego wynika, że w 2017 r. wydano 4249 nakazów rozbiórki, a udało się do niej doprowadzić w 2592 przypadkach. Zalegalizowano zaś 320 samowoli budowlanych. Dwa lata wcześniej było niewiele lepiej. Nadzór wydał 4698 nakazów, rozebrano 2983 budynki, a zalegalizowano 300.
Statystyka nie jest żadnym zaskoczeniem dla prawników. Jak zauważają, prawo jest tak sztywne i sformalizowane, że wystarczy przewlekać wszelkie postępowania, by do rozbiórki doszło jak najpóźniej. Dzięki temu inwestor może korzystać z nielegalnego obiektu jak najdłużej i czerpać z niego zyski.
Inwestorom nie opłaca się również na ogół legalizacja samowoli budowlanej, bo to dużo kosztuje. W niektórych przypadkach opłata legalizacyjna może wynieść nawet 250 tys. złotych. Lepiej więc rozebrać.
Kwestionuje się wszystko
W praktyce wygląda to tak. Inwestor udaje, że jest zainteresowany legalizacją samowoli budowlanej. Powiatowy inspektor nadzoru budowlanego rozpoczyna więc postępowanie legalizacyjne. W jego ramach inwestor przygotowuje niezbędną dokumentację, w tym projekt budowlany zamienny. Jest również zaangażowany, czynnie uczestniczy w postępowaniu i robi wszystko, aby je maksymalnie wydłużyć.