"Rzeczpospolita": W wydanym właśnie wywiadzie rzece Tadeusz Woźniak opowiada o muzyce, relacjach z synem, który ma zespół Downa, a także o fascynacji teatrem i – oczywiście – poezją. Podoba się pani tak oczywisty tytuł książki, bezpośrednio nawiązujący do jego największego przeboju „Zegarmistrz światła"?
Maria Szabłowska, dziennikarka i krytyk muzyczny: Nie ma co ukrywać, to jego znak firmowy! Od samego początku uważałam, że to bardzo dobra piosenka, choć nie wszystkich od razu urzekła. To był chyba jeden z najbardziej krytykowanych tekstów w polskiej piosence, w końcu jest o śmierci. Jego autor Bogdan Chorążuk jest specyficznym poetą. Polska publiczność na początku lat 70. nie była gotowa na taką piosenkę, zwłaszcza na festiwalu w Opolu.
A przypomnijmy, że mimo to „Zegarmistrz światła" w 1972 roku wygrał Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej.
Tak, dla niektórych to był szok. Piosenka spotkała się z ogromną krytyką uznanych już wtedy i świetnych autorów, takich jak Jonasz Kofta czy Agnieszka Osiecka. Oni w ogóle nie kupili tej konwencji; uważali, że to kicz, obśmiewali tekst. Za to mnie wszystko tam do siebie pasowało: tekst, muzyka i sam Tadeusz... Tyle że zdanie takich autorytetów, jak Kofta czy Osiecka, musiało jakoś wpływać na jurorów. Obrady były więc straszliwie długie. Przewodniczącym był Aleksander Bardini, wybitny aktor, wtedy niepodważalny autorytet, który całe pokolenia aktorów uczył interpretować piosenkę.
Jemu utwór Woźniaka podobno bardzo się spodobał.