Hughes (ur. 1951) to rockandrollowiec, który jednego dnia może być w Deep Purple, a kolejnego w Black Sabbath. – Nie boję się marzyć – powiedział portalowi UCR. – Pracowałem z najlepszymi i prawdopodobnie będę pracować z kilkoma innymi. Nie staram się zbytnio myśleć o tym, co mnie czeka. Pewny jestem tylko tego, że dziś wieczorem idę na kolację z przyjaciółmi. A co się stanie jutro, do diabła!, nie wiem. Taka karma!
Pożar w lochu
W 1973 r. znalazł się na liście marzeń Deep Purple.
– Grałem wtedy w funk-rockowym zespole Trapeze, w halach, sprzedając 10 tys. biletów dziennie. Wtedy właśnie zobaczył mnie Deep Purple – wspominał w „Rolling Stone". – Zalecali się do mnie, przychodzili na koncerty. Nie miałem pojęcia, że faktycznie zamierzają mnie poprosić o przyłączenie się do grupy. Nawet w dniu, kiedy padła propozycja, zastanawiałem się, co ja robię z tymi gośćmi?
Lider Purpli Ritchie Blackmore po pożegnaniu Iana Gillana i Rogera Glovera mocno ryzykował, ale gdy coraz ważniejszy był soul i funky, wprowadzenie do składu Hughesa i Davida Coverdale'a było strzałem w dziesiątkę.
– Stworzyliśmy całkowicie nowy zespół, również dlatego, że David Coverdale, niech go Bóg błogosławi, niczego wcześniej nie zrobił. Ja miałem 22 lata, a on 21. Połączyła nas silna braterska więź, a że wokalnie mieliśmy tą samą jakość tonalnego vibrato, nasze dialogi i pojedynki nie miały wtedy konkurencji.