„Potwierdzamy przypadek eboli w Sierra Leone" - krótko poinformowało biuro WHO w Genewie. Okoliczności śmierci młodej kobiety nie są jednak jasne. Miała trafić do szpitala w czwartek - zawiozła ją tam rodzina zaniepokojona objawami. Jednak szpital w Magburaka... wypuścił ją, nie obejmując kwarantanną. Kobieta zmarła w domu, w otoczeniu rodziny. Mogła zakazić wirusem swoich najbliższych.
- Testy zostały wykonane po śmierci pacjentki. Powtarzano je dwa razy - podkreśla Langoba Kelly z biura bezpieczeństwa narodowego Sierra Leone. - Ciągle obowiązuje wysoki poziom gotowości, jeszcze nie rozebraliśmy żadnych instalacji, które służyły do opanowania epidemii.
W całym regionie trwają poszukiwania osób, które mogły mieć kontakt ze zmarłą kobietą. Mieszkańcy 40-tysięcznego miasta Magburaka obawiają się kolejnej epidemii. Taki scenariusz przewidywali zresztą eksperci WHO, którzy zakładali ryzyko pojedynczych przypadków eboli. Niepokojący jest fakt, że kobieta zakażenie przywiozła prawdopodobnie z regionu blisko granicy z Gwineą.
Nowe zachorowanie i zgon pojawiły się szybcie niż ktokolwiek się spodziewał. Zaledwie kilka godzin wcześniej WHO ogłosiła bowiem koniec epidemii eboli. Trwająca niemal dwa lata epidemia pochłonęła co najmniej 11 tys. ofiar - wynika z oficjalnych danych organizacji. Ostatnim krajem, który został uznany za „wolny od eboli" była Liberia. Nikt nie spodziewał się nowego zachorowania w innym kraju. Sierra Leone uzyskało status „czystego" w listopadzie ubiegłego roku. Gwinea - pod koniec grudnia.
—afp, bbc