Przedświąteczny piątek jest już tradycyjnie dniem największego ruchu w porcie we Frankfurcie nad Menem. Jak informował potem, w Wigilię, 24 grudnia, rzecznik niemieckiej policji, w ostatni piątek przewinęło się 200 tysięcy pasażerów, którzy musieli zostać rutynowo skontrolowani. To o 30 - 50 tysięcy więcej niż na początku normalnego weekendu.
Władze lotniska były zupełnie nieprzygotowane na tak wzmożony ruch. Natomiast pasażerowie widząc tłok przy odprawach i kontroli upierali się, żeby brać nawet duży bagaż na pokład, chociaż mieli świadomość, że niezbędny będzie dłuższy czas na jego skontrolowanie.
Kolejki do kontroli bezpieczeństwa były tak długie, że czas oczekiwania wynosił średnio półtorej godziny. W efekcie np. Lufthansa , która chce za wszelką cenę utrzymać się w rankingu najpunktualniejszych przewoźników w Europie, musiała opóźnić 88 rejsów. I to wcale nie dlatego, że czekała na pasażerów, którzy utknęli w kolejkach do odprawy, co jest dobrym zwyczajem przewoźników, ale z powodu konieczności wyładowania ich bagażu.
Członek zarządu Lufthansy Detlef Kayser w oświadczeniu stwierdził, że w przyszłym roku przewoźnik będzie ściśle współpracował z policją i zarządem portu, aby nie dopuścić do podobnej sytuacji.
Frankfurckie lotnisko miało kłopoty w sierpniu 2018 roku, kiedy czteroosobowa francuska rodzina, u której test na obecność materiałów wybuchowych wypadł pozytywnie, nie została zatrzymana do dalszej kontroli. Policjant przeprowadzający testy zorientował się zbyt późno i cały terminal musiał być ewakuowany, a pasażerowie nie mieli jakiejkolwiek informacji, co się stało. Samoloty odlatywały puste po pasażerów czekających w innych portach.