Biuro prasowe koncernu pytane przez „Rzeczpospolitą", jak długo może potrwać zmiana oprogramowania i jak będą wyglądać te procedury, przekazuje tylko, że nie jest w stanie udzielić odpowiedzi i odsyła do swojej strony internetowej. Tymczasem tam ostatnia informacja pochodzi z 14 marca i dotyczy decyzji Lufthansy o zakupie 20 dreamlinerów. Z kolei Reuters dotarł 16 marca do informacji „zbliżonych do producenta", z których wynika, że oprogramowanie , które zawiodło podczas dwóch katastrof – indonezyjskiego Lion Air i Ethiopian Airlines, zostanie zaktualizowane w ciągu „tygodnia do 10 dni" i potem zostanie zainstalowane we wszystkich 357 MAX-ach, jakie do dziś zostały dostarczone przewoźnikom.
Prace nad aktualizacją, która jeszcze musi zostać zatwierdzona przez FAA, trwają od jesieni 2018 r., czyli od czasu październikowej katastrofy indonezyjskiej maszyny, w której zginęło 189 osób. To wtedy agencja zaleciła Boeingowi wprowadzenie tych zmian. Na razie wszystko wskazuje, że przyczyny obu katastrof były takie same, piloci obu maszyn zauważyli kłopoty z utrzymaniem właściwej prędkości tuż po starcie. Jaka była rzeczywista przyczyna, zostanie wyjaśnione po odczytaniu „czarnej skrzynki" etiopskiego samolotu.
Wynajęte samoloty
– Rzeczywiście nie wiemy, kiedy rozpocznie się zmiana oprogramowania. Jesteśmy przygotowani na to, że jeszcze w kwietniu wszystkie nasze MAX-y będą uziemione. I będziemy reagować stosownie do okoliczności – mówi Adrian Kubicki, dyrektor komunikacji korporacyjnej w LOT. Polski przewoźnik na przełomie marca i kwietnia miał otrzymać dwa B 737 MAX 8. Do listopada flota lotowskich MAX-ów miała się zwiększyć do czternastu. Co zrobi LOT w nowej sytuacji? – Jeśli zajdzie taka potrzeba, będziemy musieli się wesprzeć wynajmem kolejnych maszyn – przyznaje Adrian Kubicki. Linia wynajęła już cztery zastępcze boeingi 737. Poza tym w maju powinny wrócić do latania dreamlinery B 787-8, w których trzeba było wyremontować silniki Rolls-Royce'a. Wyłączenie części maszyn tak w LOT, jak i w innych liniach, trwało rok. Wcześniej przez dziewięć miesięcy dreamlinery nie mogły latać z powodu wadliwych baterii jonowo-litowych.
Mimo problemów linii lotniczych Polacy przygotowują się na majówkę. Po raz pierwszy najpopularniejszym kierunkiem majówkowym w Polsce jest Turcja, a nie Grecja. Stąd niewielki wzrost cen wycieczek do tego kraju – wynika z analizy Travelplanet.pl przygotowanej na zamówienie „Rzeczpospolitej". Do Turcji pojedzie w tym roku co czwarty Polak, który zdecydował się na urlop w tym okresie. To oznacza wzrost o 19 proc. w porównaniu z 2018 r. – Szczegółowa analiza rezerwacji potwierdza długookresowy trend, zgodnie z którym majówka, to czas, w którym klienci biur podróży wyjątkowo chętnie kupują imprezy turystyczne o najwyższym standardzie. Łącznie na wypoczynek w hotelach 4- i 5-gwiazdkowych zdecydowało się 75 proc. majówkowych klientów – zwraca uwagę Radosław Damasiewicz e-commerce manager w Travelplanet.pl.
A skąd wzrost popularności Turcji? – Ten kraj zdołał sobie zbudować stereotyp najtańszego kierunku o najwyższym standardzie – odpowiada Radosław Damasiewicz.
REKLAMA: Porównaj oferty kart kredytowych w Norwegii tu: Kredittkort