Czeka nas lato lotniczego zamętu – uważa Willie Walsh, prezes International Airlines Group, w skład której wchodzą m.in. British Airways i Iberia. Jak wyliczyli członkowie organizacji Airlines for Europe (A4E), zrzeszającej największych przewoźników na naszym kontynencie, w ciągu ostatnich dziesięciu lat strajki lotnicze uniemożliwiły powstanie 140 tys. miejsc pracy, a tylko w 2016 r. z ich powodu z unijnego PKB zniknęło 1,6 mld euro. Większość zakłóceń w lotach to efekt protestów kontrolerów ruchu lotniczego.
– Dla mnie te liczby są szokujące, tym bardziej że mam świadomość zbliżających się kolejnych strajków. Nie możemy dowiadywać się o nich w ostatniej chwili – mówi Walsh.
Lepsza kondycja europejskiego lotnictwa i rosnące zyski linii powodują jednak, że otoczenie branży chce zarabiać więcej. Najbardziej waleczni są kontrolerzy lotów, wśród których najskuteczniejsi są tradycyjnie Francuzi, Włosi i Portugalczycy. Pilnie uczą się od nich także Grecy, jako że turystyka jest w tym kraju jedyną rozwijającą się branżą gospodarki. We wszystkich tych krajach próbę wprowadzenia usprawnień w lotach nad Europą kontrolerzy traktują jako zagrożenie własnych interesów. – Wiemy już, że rok 2016 był rekordowy pod względem strat, jakie spowodowały lotnicze strajki – łącznie 55 dni zakłóceń w transporcie lotniczym. Niestety, nie ma żadnych przesłanek, które mówiłyby, że rok 2017 pod tym względem będzie lepszy – uważa Willie Walsh.
Tym bardziej że więcej pieniędzy chcą także pracownicy lotnisk. Właśnie trwa referendum strajkowe w PPL, gdzie trzy z siedmiu związków są w sporze zbiorowym z pracodawcą i domagają się 8-procentowej podwyżki płac. W tym roku już strajkowali pracownicy lotnisk niemieckich oraz personel naziemny portu w Genewie.
Szykują się też konflikty w samych liniach lotniczych. Pod wielkim znakiem zapytania znów stoi przyszłość włoskiej Alitalii, w którą inwestor, Etihad z Abu Zabi, wpompował 1,6 mld euro, a linia nadal przynosi straty. Niezbędne jest więc kolejne cięcie kosztów i zwolnienia.