Po tym sukcesie Katar został gospodarzem halowych lekkoatletycznych mistrzostw świata w 2010 roku, rok później gościł Puchar Azji w piłce nożnej i Igrzyska Panarabskie. W 2015 roku do emiratu przyjechali rozegrać mistrzostwa świata najlepsi piłkarze ręczni, także pięściarze amatorzy. Kolejny rok – z ciepłem katarskich asfaltów zapoznali się uczestnicy MŚ w kolarstwie szosowym. Potem byli gimnastycy i gimnastyczki (2018), teraz są lekkoatletki i lekkoatleci, za trzy lata będą piłkarze, co na razie wydaje się szczytem osiągnięć władców Kataru. Potem jednak igrzyska? Czemu nie, ponoć w czasach „pośrednictwa" Papy Massaty Diacka były już kuluarowe rozmowy i na ten temat.
Obiekty w zasadzie już są, powstawały bardzo szybko, wśród nich najbardziej efektowna część, budowana od 2008 roku Aspire Zone, czyli położony na 250 hektarach ośrodek integrujący miejsca treningu wielu dyscyplin (do dyspozycji jest m.in. 13 hal różnego przeznaczenia), akademię sportu, centrum logistyczne i ośrodek opieki nad zdrowiem sportowców wraz z akredytowanym przez Światową Agencję Antydopingową (WADA) laboratorium, tuż obok prestiżowego Stadionu Chalifa w środku i Aspire Dome – wielką halą dla 15 500 widzów.
Obecny emir Kataru szejk Tamim ibn Hamad Al Sani był przez 15 lat przewodniczącym Katarskiego Komitetu Olimpijskiego (QOC), zastąpił go w 2015 roku młodszy brat Joaan ibn Hamad Al Sani. Polityka promocji przez sport nie ma więc ograniczeń organizacyjnych i finansowych. Koszt organizacji piłkarskich mistrzostw świata już sześć lat temu wyceniano na około 200 mld dolarów (według Deloitte), razem inwestycjami towarzyszącymi, takimi jak 300 km sieci metra, 40 km nowych linii kolejowych oraz budowa nowego miasta Lusajl.
Katarczycy w mniej lub bardziej ukryty sposób inwestują w sport także poza granicami emiratu. O niektórych transakcjach – takich jak przejęcie francuskiego klubu piłkarskiego Paris Saint-Germain (plus kupno Neymara za rekordową kwotę) – jest głośno, o innych (nabycie hiszpańskiego klubu Malaga) słychać może mniej, choć każdy, jeśli zechce, dostrzeże logo Qatar Airways na koszulkach piłkarzy FC Barcelona. Nazwy Qatar National Bank albo Ooredoo (narodowa firma telekomunikacyjna) też pojawiają się na stadionowych bannerach lub ubraniach sportowców. Do Kataru należy także spora firma Burrda Sport, produkująca sprzęt i ubrania sportowe.
Czy wszystkie te przemyślane działania Kataru – nazywane niekiedy sponsoringiem łagodną siłą petrodolarów – dają właściwy efekt, ze względu na wspomniane metody i kontrowersje można dyskutować. Katarczycy są jednak przewidujący i zainwestowali także w grupę medialną mającą coraz silniejszy wpływ na postrzeganie sportowej rzeczywistości w regionie.
Obecne lekkoatletyczne mistrzostwa świata w Dausze są tylko małym wycinkiem ogólnego planu, nie obrażając świetnych sportowców z wielu krajów, wcale nie najważniejszym. Ważniejsza jest wymyślona przez szejków świetlana przyszłość, w której obok stadionów staną wielkie biurowce, banki, gdzie tysiące firm z islamskim kapitałem będzie pomnażać zyski, już nie z ropy.
Podjęta lata temu decyzja organizacji najważniejszych zawodów lekkoatletycznych w Dausze jest jednak faktem. Kibicom pozostaje tylko patrzenie na wydarzenia na wychłodzonym przez stalowe rury Stadionie Chalifa z pewną dozą sceptycyzmu, nawet jeśli sportowcy spowodują, że damy się uwieść dramatom na bieżni, skoczni i rzutni.
Czy wielki stadion się wypełni, to jednak sprawa wątpliwa. Rzecznik IAAF mówi na razie o „istniejącym wyzwaniu" oraz o niespodziewanym bojkocie Kataru przez niektóre państwa sąsiednie, co utrudnia przyjazd chętnych do śledzenia imprezy. Przecieki z kas mówią o ledwie 50 tysiącach biletów sprzedanych na dziesięć dni imprezy, choć cena relatywnie nie jest wysoka: od 14 do 70 euro.
Organizatorzy mają jednak pomysł i na to, jak wypełnić 40-tysięczny stadion: specjalne autobusy będą przywozić młodzież szkolną oraz, uwaga, robotników stadionowych, którzy obejrzą lekkoatletów za darmo. W telewizji może będzie wyglądało jak trzeba.