W sierpniu 2000 roku, podczas letnich manewrów rosyjskiej Floty Północnej doszło do wybuchu na olbrzymim okręcie podwodnym z napędem jądrowym. Wybuch przeżyło 23 marynarzy, „Kursk" osiadł na dnie Morza Barentsa.
Jeden z oficerów zostawił list z ich nazwiskami. Zamknięci w niezniszczonym przedziale okrętu czekali na pomoc. Dopóki nie zabrakło im tlenu, dopóki kabina nie została zalana wodą. Statek ratowniczy „Michaił Rudnicki" nie był w stanie połączyć kapsuł ratunkowych z lukiem awaryjnym „Kurska".
Brytyjczycy, Norwegowie i Amerykanie oferowali pomoc. Ale Rosjanie odmawiali. Nie chcieli przyznać się do własnej słabości? Nie dopuszczali, by obce armie odkryły we wraku testowane torpedy? Gdy po kilku dniach poprosili o pomoc, było już za późno, by ktokolwiek z załogi okrętu przeżył.
Duńczyk Thomas Vinterberg, kiedyś współtwórca Dogmy 95, spróbował w „Kursku" odtworzyć tamte dni. Nie szuka odpowiedzi na pytania o przyczyny katastrofy. Pokazuje dramat ludzi, którzy uwięzieni we wraku wierzą, że władze i koledzy zrobią wszystko, by ich wydobyć. Trwają, choć z każdą godziną, razem z kończącym się tlenem i przesączającą się do kabiny wodą coraz bardziej tracą nadzieję. Główny bohater filmu pisze ostatni list do żony, syna i dziecka, które jeszcze się nie urodziło i nigdy swojego ojca nie pozna.
Thomas Vinterberg pokazuje też szaroburą Rosję. Dowódców utrzymujących gorącą linię z Kremlem, wreszcie rodziny marynarzy. Żony, którym nie zapewnia się nawet prawdziwych informacji, coraz bardziej świadome tego, co się dzieje. I jest wreszcie dramat dzieci.