Życie to spełnianie marzeń

Reżyser „Niesamowitej Marguerite" Xavier Giannoli opowiada Barbarze Hollender o fascynacji najgorszą śpiewaczką świata.

Publikacja: 22.03.2016 18:21

Foto: materiały prasowe

Rz: Florence Foster Jenkins staje się modna. Pan zrealizował „Marguerite", a film o niej z Meryl Streep w roli głównej kończy Stephen Frears. Skąd to zainteresowanie nią?

Xavier Giannoli: Myślałem o tej historii od dekady. Usłyszałem w radiu arię Królowej Nocy z „Czarodziejskiego fletu" Mozarta, śpiewaną przez kobietę, która kompletnie nie miała głosu. Potem ktoś powiedział, że to Florence Foster Jenkins i że występowała w Carnegie Hall. To mnie zaszokowało, już wtedy zacząłem szukać informacji o tej dziwnej śpiewaczce. Była Amerykanką, żyła w pierwszej połowie XX wieku. Jej historia zafascynowała mnie. I wydała mi się bardzo współczesna. A może inaczej: ponadczasowa. Może to właśnie sprawia, że do niej wracamy.

Nie zrobił pan jednak filmu biograficznego, a akcję „Marguerite" przeniósł do Francji lat 20. XX wieku.

Zwykle uciekam od prostych biografii, one ograniczają i narażają na nieprzyjemności: zawsze obrazi się ktoś z rodziny, zaprotestuje jakiś daleki krewny albo potomek. Poza tym kino biograficzne ogranicza swobodę twórczą. Zachowałem jednak ducha tej historii. Bogata kobieta marzy, by być śpiewaczką. Kompletnie nie ma do tego predyspozycji, ale wszystko stawia na jedną kartę. Dlaczego buduje tę iluzję? Skąd się bierze tyle hipokryzji i fałszu w jej otoczeniu?

Stworzył pan na ekranie postać śmieszną i żenującą, a jednocześnie tragiczną, pełną pasji i tęsknot. Na swój sposób niewinną. I bardzo samotną.

Tak właśnie swoją bohaterkę widzę. Kiedy widz po raz pierwszy słyszy jej śpiew, musi zacząć się drwiąco śmiać. Ale mam nadzieję, że gdy Marguerite zaśpiewa pod koniec filmu, publiczność zareaguje inaczej. Będzie po jej stronie, bo zrozumie, że ten jej straszny śpiew to bunt, próba odnalezienia czegokolwiek, czemu warto się poświęcić, co pomoże żyć. To również reakcja na rozczarowanie, chęć zwrócenia na siebie uwagi męża, który się od niej oddalił.

Marguerite, trochę żałosna, trochę tragiczna, ma w sobie bardzo dużo wolności.

Bo to jest również opowieść o kobiecie, która w konserwatywnym środowisku nie zamierza dostosowywać się do otoczenia. Ma marzenia. Żyje w świecie fantazji. Może chce uciec od rzeczywistości. A w tym swoim dążeniu do inności, w próbie przekroczenia granic własnej sfery i stania się częścią świata artystów jest bardzo odważna.

Tytułową postać zagrała Catherine Frot, aktorka przede wszystkim teatralna. Ze sceną są również związani inni wykonawcy. Kiedyś podobną taktykę zastosował Robert Altman, kompletując obsadę „Gosford Park".

Dla mnie kino to opowiadanie historii o ludziach. Nie interesują mnie więc efekty specjalne, tylko aktorzy. Ich twarze, ich osobowość. To, czym mnie i widza zaskoczą. Dlatego też niechętnie angażuję do swoich filmów gwiazdy – w definicji gwiazdorstwa jest stworzenie na ekranie określonego typu, przewidywalność. A aktorzy teatralni mają w sobie skromność, pracowitość, chęć metamorfozy.

Czy trudno jest dzisiaj zrobić film wymagający scenografii i kostiumów z epoki?

Gdyby było łatwo, „Marguerite" powstałaby przynajmniej pięć lat wcześniej. I pewnie trochę inaczej by wyglądała. Nasz film nie miał wielkiego budżetu. Zrobiliśmy, co się dało, by koszty realizacji nie były wysokie. Marguerite musiała być bogata, więc szukaliśmy zamku, w którym mogła mieszkać. Najpiękniejsze obiekty francuskie były poza naszym finansowym zasięgiem. Znaleźliśmy jednak znakomity zamek w Czechach, pod Pragą. I daliśmy radę.

W jednej ze scen Marguerite mówi: „Pieniądze nie są ważne. Ważne, żeby je mieć".

To zdanie wydaje się śmieszne, naiwne, infantylne, ale wbrew pozorom nie jest aż tak głupie i dużo mówi o mojej bohaterce. Pazerność charakteryzuje jej otoczenie, które kłamie i nie wyprowadza jej z błędu, bo czerpie z tego korzyści. Dla Marguerite pieniądze oznaczają możliwość realizowania swojej pasji. A realizować własne pasje to żyć. Czy nie chcemy tego wszyscy?

Recenzja

Ten film wbrew pozorom nie jest opowieścią o najgorszej śpiewaczce. Xavier Giannoli potraktował życie Florence Foster Jenkins, która zadziwiała amerykańską publiczność pierwszej połowy XX wieku, jako punkt, od którego zaczął tworzyć własną opowieść. Film o życiu boskiej Florence, która nie miała głosu i słuchu, a postanowiła śpiewać, wejdzie na nasze ekrany za niespełna dwa miesiące.

Co sprawia, że po prawie stu latach Florence fascynuje? Odpowiedź jest prosta: w naszych czasach coraz więcej osób marzy o tym, by śpiewać, malować, grać w filmie, projektować modę. A jeśli ktoś ma pieniądze lub chodliwe nazwisko, nie jest to zbyt trudne, wystarczy przywołać karierę Lany Del Rey.

I o tym traktuje ten film, mimo że akcja rozgrywa się w latach 20. XX stulecia. Marguerite marzy, by stać się operową gwiazdą. A że jest bogata, znajdzie tych, którzy zechcą słuchać, jak okropnie fałszuje, i będą udawać zachwyt. Ona zaś każde pochlebstwo bierze za słowa prawdziwego uznania.

„Niesamowita Marguerite" jest filmem o rozpaczliwej chęci spełnienia marzeń. I o cenie, jaką trzeba za to zapłacić. Tytułowa bohaterka ma dużo pieniędzy, więc szybko zjawią się ci, którzy uszczkną ich część i wykorzystają artystyczną naiwność do własnych celów. Dlatego ta opowieść, rozgrywająca się w dekoracjach i kostiumach z minionej epoki, ma walor uniwersalny.

Być może oceniam film zbyt wysoko. Może jest tylko zgrabnie skrojoną historyjką, na wpół śmieszną, na wpół tragiczną? Jeśli nawet, to została ona zrealizowana z francuską lekkością i wdziękiem. Ozdabia go Catherine Frot i kilka arii operowych. Tych, których na szczęście nie śpiewa baronowa Marguerite.

—Jacek Marczyński

Sylwetka

Xavier Giannoli, reżyser, scenarzysta

Trzy tygodnie temu obchodził 44. urodziny. Karierę zaczynał w latach 90. w krótkim metrażu, a jego debiut fabularny „Les Corps impatients" (2003) otrzymał dwie nominacje do francuskich Cezarów. Pierwszego Cezara zdobyła „Melodia życia" (2006), kolejnego – „Początek" (2009). „Niesamowita Marguerite" wywalczyła w tym roku cztery Cezary (w tym dla odtwórczyni głównej roli Catherine Frot) oraz nagrodę na festiwalu w Wenecji.

Rz: Florence Foster Jenkins staje się modna. Pan zrealizował „Marguerite", a film o niej z Meryl Streep w roli głównej kończy Stephen Frears. Skąd to zainteresowanie nią?

Xavier Giannoli: Myślałem o tej historii od dekady. Usłyszałem w radiu arię Królowej Nocy z „Czarodziejskiego fletu" Mozarta, śpiewaną przez kobietę, która kompletnie nie miała głosu. Potem ktoś powiedział, że to Florence Foster Jenkins i że występowała w Carnegie Hall. To mnie zaszokowało, już wtedy zacząłem szukać informacji o tej dziwnej śpiewaczce. Była Amerykanką, żyła w pierwszej połowie XX wieku. Jej historia zafascynowała mnie. I wydała mi się bardzo współczesna. A może inaczej: ponadczasowa. Może to właśnie sprawia, że do niej wracamy.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”
Kultura
Muzeum Historii Polski: Pokaz skarbów z Villa Regia - rezydencji Władysława IV