Gdy w drugiej połowie sierpnia, „Rzeczpospolita” opublikowała rozmowę z dr Grzesiowskim, pod wpisem na Facebookowym profilu gazety pojawiły się setki komentarzy. To, co je łączyło, to monotematyczność i jednolitość poglądów. Część z nich oskarżała gazetę o kłamstwa, czy też podważała kompetencje eksperta. Celem większości było jednak negowanie istnienia koronawirusa. „Nie ma żadnej pandemii. Media i telewizja są skorumpowane i kłamią” – zarzucano. Pojawiły się także komentarze, sugerujące, jakoby pandemię zaplanowano odgórnie. „To jest PLANDEMIA, PLANDEMIA STRACHU[...]” – pisali użytkownicy. Podobne zachowanie u części społeczeństwa nie jest jednak nowością. Kontestowanie powszechnych przekonań nazwano w dwudziestym wieku uznawaniem „teorii spiskowych”. Podważanie istnienia koronawirusa wydaje się być jedną z nich.

Tego typu zachowania wynikają z natury ludzkiej. – Jedną z funkcji naszego mózgu, jest zapewnienie nam dobrego samopoczucia. Gdy coś jest niewytłumaczalne, odczuwamy lęk. Dlatego tak wiele rzeczy lubimy sobie tłumaczyć. Wszyscy tak mamy, bo nadawanie zjawiskom sensu, sprawia, że mamy poczucie kontroli – mówi „Rzeczpospolitej” prof. Ernest Kuchar – doktor habilitowany nauk medycznych, specjalista ds. chorób zakaźnych i pediatra. Ekspert podkreśla, że nadanie wydarzeniom niepowiązanym ciągu przyczynowo-skutkowego jest irracjonalne, ale sprawia, że czujemy się lepiej – nawet jeśli to, co zostanie połączone, nie jest optymistyczne. Podobnie w przypadku teorii dotyczących pandemii. Osoby głoszące, że została ona odgórnie zaplanowana, widzą w tym działaniu negatywne zamiary, ale czują się dobrze z tym, że znalazły logiczne – ich zdaniem – wyjaśnienie.

Rozprzestrzenianie tzw. teorii spiskowych, ułatwia powszechność dostępu do informacji, która przestała być elitarna. Nieraz sztuką okazuje się odróżnianie prawdy od fałszu (m.in. za sprawą rozwijającej się technologii, ułatwiającej zacieranie granic), a fake newsy rozprzestrzeniają się z tak ogromną prędkością, że trudno jest posprzątać bałagan, jakie za sobą zostawiły. Bez przeszkody dostają się więc do mainstreamu. Powodem są m.in. możliwości, jakie anonimowym osobom dał Internet. W nim każdy może być bloggerem, publicystą, influencerem. Każdy też może podać się za osobę, którą nie jest. Dotarcie do szerokiego grona odbiorców nie wymaga już wysiłku, wystarczy chociażby grupa na Facebooku, konto na Twitterze, czy Instagramie. – W przeszłości, gdy ktoś wpadł na dziwny pomysł, mógł o tym powiedzieć co najwyżej rodzinie, czy znajomym. Dziś bez żadnych przeszkód działa w internecie i wpływa na innych – twierdzi prof. Kuchar. Podobne mechanizmy dotyczą tzw. teorii spiskowych. Dziś dwie, najprawdopodobniej najliczniejsze, polskie grupy na Facebooku, których zawartość opiera się na podważaniu istnienia koronawirusa lub obnażeniu zaplanowanych działań, zrzeszają łącznie ponad 90 tys. osób, a miesięcznie publikuje się tam około 10 tys. wpisów.
Dopóki teorie pozostają teoriami, nie stanowią żadnego zagrożenia. Jednak w sytuacji pandemicznej, mogą utrudniać walkę z wirusem. – Nie można nie wierzyć w COVID-19. To złe określenie, bo pandemia jest faktem, koronawirusa wykryto, wybadano i widzimy jego konsekwencje. Jeśli ktoś go neguje, to zwyczajnie podważa naukowe fakty – komentuje prof. Kuchar. Specjalista zauważa, że takie działania wynikać mogą z błędów systemowych w edukacji. Jego zdaniem, w szkołach powinno się nauczać o informacji i jej źródłach, by już najmłodszym tłumaczyć, jak odróżnić te rzetelne od wątpliwych. Edukować należy jednak całe społeczeństwo, ponieważ na negatywny wpływ nieprawdziwych informacji narażeni jesteśmy wszyscy.