Jak podkreśliła w rozmowie z Onetem Kornelia Mulak, autorka bloga eventfuljourney.pl, która aktualnie przebywa w Chinach, „nie ulega wątpliwości, że wszyscy dostrzegają powagę sytuacji”. - W miejscach publicznych praktycznie nie widuje się osób bez maseczek, a na WeChatcie (głównym chińskim komunikatorze) i Weibo (chińskim Twitterze) Chińczycy stale przesyłają sobie aktualne informacje na temat rozwoju sytuacji - powiedziała. - Wiele osób naprawdę się boi i ze zrozumieniem podchodzi do decyzji obcokrajowców o wyjeździe z kraju, mówią, że na ich miejscu sami by to zrobili. Jednocześnie wierzą jednak w zdolność rządu do pokonania epidemii - dodała. - Spotkałam się z opinią, że za dwa tygodnie po wirusie nie będzie śladu. Co ciekawe, obywatele chińscy zdają sobie sprawę, że rząd niekoniecznie dzieli się z nimi całą prawdą, ale usprawiedliwiają to tym, że chce zapobiec panice - podkreśliła.

Kornelia Mulak w rozmowie z Onetem stwierdziła także, że „nikt nie odważy się otwarcie skrytykować chińskiego rządu”. - Cenzura w Chinach jest wszechobecna, ale sam fakt, że wszyscy o tym mówią pokazuje, że ludzie się boją - oceniła. - Oczywiście, znajdą się też wpisy w stylu "wierzę w chiński rząd, on nas ochroni", pisane jak gdyby specjalnie po to, żeby cenzor zobaczył. Dodajmy też, że blokowane są kolejne VPN-y (bez nich nie da się wejść między innymi na strony takie jak Google, Facebook czy Twitter), tak więc rząd wyraźnie próbuje ograniczać przepływ informacji - podkreśliła. 

Blogerka przyznała również, że „Chiny zareagowały bardzo szybko w porównaniu z sytuacją sprzed 18 lat" (wirus SARS). - Nie zapominajmy, że pierwsze doniesienia o dziwnej nowej chorobie w Wuhan pojawiły się w mediach społecznościowych już na początku grudnia i osoby, które ośmieliły się o nich napisać, zostały aresztowane za tworzenie fake news’ów - zaznaczyła, - Działania zaczęto podejmować dopiero po tym, jak pierwsze przypadki pojawiły się w Tajlandii i Japonii. Niemniej jednak, od 20 stycznia codziennie napływają informacje o kolejnych decyzjach rządu, które do tej pory objęły między innymi ograniczenie mobilności mieszkańców w nawet odległych od Hubei prowincjach: również na północy kraju zablokowano możliwość przemieszczania się między małymi miejscowościami - powiedziała. - W tej chwili można już opuszczać mniejsze miasta, ale przy ponownym wjeździe należy wypełnić specjalny formularz; trzeba również przejść pomiar temperatury i osoby, u których jest ona zbyt wysoka (za granicę uznaje się 38 stopni) są przymusowo zabierane do szpitala. Do Pekinu nie mogą wjeżdżać autobusy z innych prowincji, pozamykano atrakcje turystyczne, łącznie z Zakazanym Miastem, a na niektóre grupy zawodowe nałożono obowiązek kwarantanny - dodała. 

Zapytana, jakie są nastroje wśród społeczeństwa, Mulak stwierdziła, że „Chińczycy wierzą w zdolność swojego rządu do opanowania epidemii”. - Trzeba przyznać, drastyczne środki, które już podjęto, na pewno w tym pomogą. Wiele osób liczy na to, że wszystko wróci do normalności w ciągu 2-3 tygodni, choć najprawdopodobniej tak szybko ten problem się nie rozwiąże - powiedziała. - Warto zastanowić się tylko, czy ta epidemia rzeczywiście była nie do uniknięcia: dlaczego w 11-milionowym mieście nikt nie zamknął działającego przez lata nielegalnego targu? Przecież to niemożliwe, żeby lokalne władze o nim nie wiedziały. Kto wie, ile takich miejsc działało w innych chińskich miastach. Pozwalanie na takie praktyki to cyniczne narażanie zdrowia obywateli, za które Chiny zapłacą teraz ogromną cenę - podkreśliła w rozmowie z Onetem Kornelia Mulak, autorka bloga eventfuljourney.pl.