Brytyjski premier regularnie bierze udział w szczytach UE, jego ministrowie głosują nad unijną legislacją, a brytyjscy eurodeputowani zabierają głos na forum Parlamentu Europejskiego. To stwarza wrażenie, jakby Wielka Brytania była członkiem rodziny, z którym należy rozstać się bardzo uprzejmie, dbając też o jego interesy, i w pełnym zaufaniu zbudować z nim nowe sąsiedzkie relacje. Takie, w których obie strony, choć już nie połączone wspólnym rynkiem i unią celną, będą chciały dla siebie tylko dobrze.

Niestety to kompletna iluzja. Niemiecka kanclerz Angela Merkel pokazała to kilka dni temu, nazywając Wielką Brytanię nowym konkurentem, obok Chin i USA. A to oznacza konieczność zachowania szczególnej ostrożności w ostatniej fazie brexitowych negocjacji. Unii zależy na przyjaznym rozstaniu głównie ze względu na pokój na irlandzkiej wyspie. Londyn chce to pragnienie wykorzystać do otrzymania gwarancji dla przyszłych relacji z UE. Tyle że Boris Johnson widzi to bardzo jednostronnie: umowa o wolnym handlu bez konieczności spełniania przez Wielką Brytanię unijnych wymogów regulacyjnych. Tamtejsze produkty mogłyby wtedy konkurować z polskimi czy niemieckimi na wspólnym rynku, choć do ich wytworzenia nie trzeba byłoby spełniać tych samych wymogów ochrony środowiska, pomocy publicznej czy prawa pracy.

Już teraz widać, że dla tych krajów UE, które są najbardziej powiązane handlowo z Wielką Brytanią, kwestia tzw. level playing field (wyrównania szans dla przedsiębiorstw) staje się absolutnie kluczowa. Bruksela wielokrotnie podkreślała, że nie można pozwolić, żeby tuż za kanałem La Manche wyrósł Singapur, czyli konkurent z niskimi podatkami i słabymi regulacjami. Dopóki na Downing Street urzędowała Theresa May, takiego ryzyka nie było, bo jej priorytetem było utrzymanie zgodności regulacyjnej z UE. Jednak Johnson wprost oświadczył, że chce stworzenia konkurencji dla Unii, ale jednocześnie zachowania dostępu do unijnego rynku. Na to Bruksela nie może się zgodzić.

Stawka jest bardzo wysoka. Nie mówimy o odległym państwie, z którym łączą nas symboliczne więzy handlowe, tylko o znajdującym się tuż za miedzą znaczącym rynku, z wielką wymianą handlową z UE i dogłębną znajomością unijnych reguł gry. Poświęcenie zasady „wyrównanych szans" w imię przyjaznego rozwodu to jeszcze gorsza opcja niż chaotyczny brexit.