Mój sąsiad nie mógł wyjść ze zdumienia: to nie dość, że strzelili sobie w stopę, uchwalając podwyżki, to jeszcze teraz z tej kasy zrezygnowali? – pytał, chichocząc. – I to znaczy, że stracili szacunek wyborców, a teraz jeszcze forsy nie dostaną?! – I tu przełożył sytuację na ekonomiczny aspekt stosunków międzyludzkich, a szczególnie międzypłciowych, co nie nadaje się do cytowania. Sąsiad nie jest zwolennikiem PiS. Na wybory chodzi od czasu do czasu. Na następne pójdzie tylko wtedy, kiedy coś nowego się pojawi, bo „z tymi, co są, to nie da rady".

W poniedziałek rano opozycji opadły łuski z oczu i uznała, że to wyborcy mają rację, twierdząc, że nieprzyzwoite są 40-proc. podwyżki w obecnej sytuacji pandemicznego kryzysu i że głosowanie w takiej sprawie razem z PiS, które tę ustawę napisało, jest skandalem. Refleksja więc nastąpiła i to jest pozytywne. Ale dlaczego taka decyzja w ogóle zapadła? To przecież nie był wypadek przy głosowaniu, nikt się nie pomylił, nie utknął w toalecie w czasie głosowania, projekt wymagał dogadania się z PiS, zdyscyplinowania szeregów i zagrożenia – jak ujawnił poseł Franciszek Sterczewski – że buntownicy nie znajdą się na listach w następnych wyborach. Tu nie ma mowy o przypadku.

Borys Budka, szef Koalicji Obywatelskiej, mówił, że każdy ma prawo do błędu, a jego posłom chodziło głównie o pomoc finansową dla samorządowców. Ci jednak ustami Związku Miast Polskich natychmiast dali odpór, twierdząc, że ustawa jest niedobra, niesłuszna i niekonstytucyjna i oni takiej podwyżki nie chcą. Wyraźnie nie chcieli płacić politycznej ceny za tę ustawę.

Przełom w stanowisku opozycji nastąpił zresztą po dłuższym czasie – jeszcze w trakcie weekendu politycy tłumaczyli się zgodnie z ujawnionymi przez Onet instrukcjami dotyczącymi tego, co mają mówić w mediach. Na przykład takimi: „Na zarzuty o brak skromności nigdy nie odpowiadajcie nieśmiało, ze wstydem – musicie pokazać ludziom, że nie chcieliście zrobić tego po cichu i w atmosferze wakacji, ale że to jawny, niezbędny ruch, by skończyć z patologią". Albo takimi: „Nie wiecie, jakie motywacje ma PiS, że głosował za tym, wiecie, jakie motywacje macie Wy. A macie antykorupcyjne".

Instrukcje nie zadziałały. W dodatku dzięki ochoczemu wejściu w pułapkę zastawioną przez PiS opozycja odsunęła perspektywę uregulowania sprawy wynagrodzeń polityków, posłów i członków rządu w nieznaną przyszłość. I choć gołym okiem widać, że wiceministrowie zarabiają w Polsce za mało, a pierwszej damie należy się uznanie choćby lat składkowych do emerytury za czas pracy w Pałacu Prezydenckim, nikt szybko tego tematu nie podejmie. Chyba że PiS zdecyduje się na odrzucenie senackiego sprzeciwu w Sejmie i jednak podwyżki uchwali. Wtedy jednak zrobi to już na własną rękę. A opozycja może przyswoi lekcję klasycznej mądrości, która mówi: „Obawiajcie się Greków, nawet gdy niosą dary".