Jeśliby uznać stosunek do zaprzysiężenia prezydenta Andrzeja Dudy za prognostyk modelu opozycyjności, znów rysuje się wyraźna różnica pomiędzy Koalicją Obywatelską z jednej a Koalicją Polską, Lewicą i Konfederacją z drugiej strony. Choć ostateczna decyzja KO dotycząca udziału w tej uroczystości ma zapaść w środę, obserwując opozycyjnych polityków i influencerów, można odnieść wrażenie, że Platforma nie wyciągnęła jeszcze wniosków z kilku kolejnych porażek wyborczych i stara się wrócić do zdefiniowanego pięć lat temu przez Grzegorza Schetynę modelu „opozycji totalnej". Wbrew logice największa partia opozycyjna zdaje się wierzyć, że po raz kolejny robienie tego samego przyniesie lepsze skutki niż dotychczas.

Psychologicznie można zrozumieć postawę Koalicji Obywatelskiej. Przecież znacznie lżej będzie na sercu, gdy będą powtarzać tezę o nieważności wyborów, aż wreszcie sami w to uwierzą. Dla komfortu psychicznego lepiej jest uwierzyć, że Duda wygrał z powodu nieprawidłowości wyborczych, wyjątkowego zaangażowania rządu w pomoc prezydentowi oraz wstrętnej propagandy TVP, a nie dlatego, że jego kampania była lepsza. Bo stwierdzenie, że Rafał Trzaskowski wybory po prostu przegrał, zmusiłoby polityków opozycji do smutnej refleksji, że choć ta kampania była dla niej najlepsza od lat, to jednak po raz kolejny przegrana. Przyjemniej jest uważać, że było to moralne zwycięstwo, niż podjąć refleksję i zmienić dotychczasowe dogmaty.

Oczywiście prawem opozycji jest krytykowanie rządzących. Ba, to obowiązek, by wytykać im nadużycia podczas kampanii, wszystkie świństwa rządowego aparatu propagandy, protestować przeciw dalszemu zawłaszczaniu państwa itp. Ale warto dziś przypomnieć, że polityków rozlicza się ze skuteczności, a nie tylko z dawania świadectwa przegranym sprawom. Kampania wyborcza Małgorzaty Kidawy-Błońskiej była tego najlepszym dowodem. Jakościowa zmiana, jaką był start Rafała Trzaskowskiego, wynikała właśnie z tego, że dał on milionom wyborców nielubiących PiS nadzieję, że można wygrać ze Zjednoczoną Prawicą, a nie tylko urządzać wyścigi w bezsilnej niechęci do Jarosława Kaczyńskiego.

Być może część elektoratu opozycji oczekuje dziś od niej radykalnego postawienia sprawy, odmówienia ważności wyborów prezydenckich, domagania się ich powtórzenia i ostentacyjnego zlekceważenia zaprzysiężenia Andrzeja Dudy, ale będzie to oznaczać nic więcej jak powrót do polityki, która doprowadziła do katastrofy kampanię Kidawy-Błońskiej. Śmieszkujący na tłiterze Donald Tusk widać też nie odrobił tej lekcji.

Ale zachowanie Platformy otwiera dziś ogromną szansę przed pozostałymi partiami opozycyjnymi. Kampania mocno nadwerężyła plany Władysława Kosiniaka-Kamysza, ale dziś znów jego głos – krytykujemy PiS i Dudę, lecz z szacunku dla polskiego państwa przychodzimy na zaprzysiężenie – wielu wyborcom może się wydać sensowną alternatywą. W podobnym zresztą duchu wypowiada się Szymon Hołownia czy Aleksander Kwaśniewski, który jako jedyny były przywódca zapowiedział swój udział w czwartkowej uroczystości – z szacunku nie do osoby Dudy, ale urzędu i jego wyborców. Politykom Platformy szczególnie stanowisko byłego prezydenta powinno dać do myślenia, ponieważ Kwaśniewski to chyba ostatnia osoba, którą można podejrzewać, że jest symetrystą albo ukrytym zwolennikiem Jarosława Kaczyńskiego. A mimo to potrafił wznieść się ponad własne sympatie polityczne.