Politycy powinni porządnie zarabiać. Osoby podejmujące decyzje wpływające na życie milionów obywateli muszą mieć wynagrodzenie proporcjonalne do wagi odpowiedzialności, jaka na nich ciąży. Wszyscy o tym doskonale wiedzą – zarówno liderzy partyjni, jak i szeregowi posłowie. Ale właśnie dlatego przez lata było inaczej. Trzy lata temu Jarosław Kaczyński podjął populistyczną i cyniczną decyzję o obniżeniu uposażeń polityków, gdy wybuchł skandal z premiami, które przyznała ministrom – i sobie samej – premier Beata Szydło, ta, która z mównicy sejmowej krzyczała „wystarczy nie kraść" albo „praca, pokora i umiar", choć dziś te słowa brzmią jak największa drwina z „dobrej zmiany". Widząc oburzenie opinii publicznej, Kaczyński postanowił ukarać całą klasę polityczną, forsując ustawę o obniżeniu uposażeń parlamentarzystów i samorządowców. Obłudnie jeszcze dodawał, że do polityki nie idzie się po pieniądze.

Stworzył tym samym nepotystyczny system, w którym całe rodziny polityków dorabiały w państwowych spółkach, bo oni sami zarabiali za mało. System ten jest bardzo wygodny dla kierownictwa partii, bo tworzy całą sieć zależności. Poseł zawaha się kilka razy, czy zagłosować wbrew woli partii, bo pracę „na państwowym" straci jego małżonek, teść albo współpracownik. I odwrotnie, jak ostatnio w przypadku posła Lecha Kołakowskiego – stanowisko doradcy zarządu państwowego banku może być nagrodą za powrót na łono partii i przywrócenie większości Klubowi PiS w Sejmie.

Dziesiątki tysięcy stanowisk naczelników, dyrektorów, członków zarządów czy rad nadzorczych rozmaitych spółek stały się politycznym łupem na poziomie krajowym i lokalnym, na którym żerowała sieć klientelistycznych zależności. Oczywiście klientelizm i nepotyzm istniały przed dojściem PiS do władzy, ale radykalne obniżki uposażeń polityków w 2018 r. doprowadziły do rozjazdu wynagrodzeń osób podejmujących ważne decyzje i tych, którzy mogli cieszyć się politycznymi synekurami.

PiS jednak w pewnym momencie się zorientowało, że populizm zaczął mu szkodzić, a obywatele są coraz bardziej zniesmaczeni rozpasaniem w państwowych spółkach, którego symbolem stało się kilka rad nadzorczych żony sekretarza generalnego partii. PiS podjęło więc kolejną populistyczną decyzję, czyli przyjęło uchwałę przeciw nepotyzmowi, zakazując najbliższym posłów i senatorów pracować w spółkach, chyba że będą ku temu wyraźne wskazania... Uchwałę wykonano wobec 13 polityków, co jest drwiną ze zdrowego rozsądku, bo opinia publiczna doskonale zdaje sobie sprawę, że skala procederu jest większa. Ale ta pechowa trzynastka stała się rytualnym kozłem ofiarnym, który wziął na siebie winy całej formacji.

W partii jednak wybuchł bunt, który Kaczyński postanowił uśmierzyć radykalnymi podwyżkami. Początkowo była mowa o 2 tys. podwyżki, skończyło się na niemal 6 tys. więcej uposażenia i diety dla parlamentarzystów. Bunt w swych szeregach PiS tłumi pieniędzmi podatników – akurat w chwili, gdy ich zarobki zjada inflacja. Akurat wtedy, gdy politycy PiS jeżdżą po kraju i reklamują Polski Ład, który ma podnieść standard życia Polaków do poziomu naszych zachodnich sąsiadów. Tyle że realizację Polskiego Ładu politycy PiS zaczęli od siebie, jakby ten legendarny słuch społeczny prezesa Kaczyńskiego ostatnio trochę został przytępiony.