Andrzej Duda już w pierwszej turze będzie się bił o zwycięstwo, Rafał Trzaskowski zaś o to, by w ewentualnej drugiej turze zdobyć jak największą liczbę głosów. Dlatego też Duda wraca do pisowskiej wunderwaffe i składa obietnice rozdawania gotówki. Choć budżet już ledwo dyszy z powodu – skądinąd słusznych – tarcz antykryzysowych, prezydent Duda przekonuje, że to on przekonał rząd do kontynuacji 13. emerytur, to on składa projekt ustawy podnoszącej zasiłki dla zwalnianych z pracy z powodu koronawirusa i to on obiecuje 500 zł na bon wakacyjny dla dzieci.

Może to świadczyć o tym, że oparcie kampanii na inwestycjach powoli się wyczerpuje, ale cóż się dziwić, jeśli prezydent w weekend obiecał budowę mostu, którego otwarcie w 2022 r. PiS obiecał już dwa lata temu. Równocześnie sprzyjające rządowi media, szczególnie TVP, próbują demonizować Trzaskowskiego jako forpocztę rewolucji obyczajowej i skleić z PO, która przegrała pięć lat temu i nic nie wskazuje na to, by Polacy za nią tęsknili.

Może to wynikać z dwóch słabości Dudy. Pierwszą jest pandemia, która wcale nie chce się wycofać. Prezydent chciał się ogrzewać w świetle zasług rządu, który miał sobie sprawnie poradzić z koronawirusem, a w ostatnich dniach bijemy kolejne rekordy zachorowalności. Może to uderzyć w narrację o sprawnej współpracy Dudy z PiS, która uchroniła Polskę przed zarazą.

Inny problem stara się wykorzystać sztab Trzaskowskiego, który w poniedziałek ogłosił jego hasło wyborcze. „Silny prezydent, wspólna Polska" to uderzenie w wizerunek Dudy, którego nawet własny elektorat coraz bardziej uważa za niesamodzielnego. Podkreślenie wspólnotowości ma z kolei wykorzystać problem prezydenta, którego zaplecze polityczne kojarzy się z permanentnym konfliktem. Wypowiedź prezesa PiS o opozycji jako „chamskiej hołocie" doskonale ten problem Dudy podkreślają.

Trzaskowski, objeżdżając polską prowincję, zajeżdżając do mniejszych miast i miasteczek, stara się zmobilizować elektorat antypisowski – bez względu, czy sympatyzuje z ludowcami, liberałami czy lewicą – i wykorzystać to, że on sam nie kojarzy się ze starą, arogancką i nierozumiejącą problemów Polaków Platformą, ale raczej z nowym pokoleniem polityków opozycji. I choć prezydent Warszawy obiecuje „wspólną Polskę", to jego gra jest obliczona głównie na mobilizowanie tych Polaków, którzy – by użyć innego jego hasła – chcą powiedzieć PiS: „mamy dość".