PiS jak każda siła polityczna, która nie ma z kim przegrać odkrywa właśnie, że w polityce można przegrać z samym sobą. Premier Beata Szydło krzycząca z mównicy sejmowej, że nagrody jej ministrom (i jej samej – na co, jak na osobę skromna przystało, nie zwraca nadmiernej uwagi) się po prostu należały, osiągnęła więcej, niż cała opozycja punktująca rząd od 2015 roku. Wyborca zracjonalizuje bowiem wszystko: skok na TK, skok na sądy, kryzys w relacjach z USA, a nawet spory z własnym prezydentem. Ale napychania sobie przez rządzących kieszeni pieniędzmi z budżetu przyjąć spokojnie nie może. Zwłaszcza jeśli napychający sobie kieszenie wcześniej krzyczeli głośno o złych politykach, którzy żerują na ludu pracującym miast i wsi.

To, czy Antoniemu Macierewiczowi i Janowi Szyszce nagrody rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie się rzeczywiście należały, nie ma tu większego znaczenia. Sęk w tym, że jednym z fundamentów obecnej władzy był wysyłany elektoratowi sygnał: tamci zagarniali dla siebie, my obdarowujemy was. Pod rządami PiS uciemiężony przez okrągłostołowe elity lud miał wreszcie sycić się owocami dobrobytu. Emanacją takiego podejścia był program 500plus, rodzaj powszechnego uwłaszczenia narodu kosztem dotychczasowych beneficjentów systemu – odrażających elit, które wykorzystywały swoją uprzywilejowaną pozycję do zamawiania policzków wołowych czy innych kałamarnic w obłędnie drogich restauracjach.

Sęk w tym, że jeśli przez lata smaga się biczem każdego, kto pozwoli sobie na coś więcej niż zakup meblościanki lub weekendową biesiadę w fast foodzie, wówczas trudno jest wyjaśnić dlaczego po dojściu do władzy dawnych tropicieli przepychu, nagle warunki gry się zmieniają i to co poprzednikom się nie należało nam się należy. W skali państwa dziesiątki tysięcy złotych nagród dla ministrów nie mają wprawdzie większego znaczenia – ale jednocześnie dla przeciętnego Kowalskiego kwoty te często przekraczają roczne zarobki. A przeciętny Kowalski też ciężko pracuje, więc jemu też się należy. Z takiej perspektywy owo 500 plus wygląda jak jałmużna – nawet jeśli globalny koszt tego programu pozwoliłby na wypłacenie nagród ministrom w całej Europie – a i tak sporo by jeszcze zostało.

PiS wpadł tu w pułapkę własnego populizmu – powtarzając w kółko o pazernych politykach koalicji PO-PSL nie wziął pod uwagę faktu, że aby narracja ta była wiarygodna, trzeba samemu żyć głównie dla idei. No ale idee są dobre w opozycji – nie po to wygrywa się wybory, aby wieść skromy żywot idealisty. Kiedy cena idealizmu wyszła na jaw, zaczęły się kłopoty.

Całą sytuację dobrze obrazuje kawał z czasów słusznie minionych. Oto baca zostaje wezwany do siedziby jedynie słusznej partii. Kiedy się w niej pojawia słyszy pytanie: „Baco, a oddalibyście konia na rzecz partii?”. „Oddołbym” – odpowiada baca. „A kozę?”. „Oddołbym”. „Baco, a oddalibyście partii krowę?” – pada w końcu pytanie. „Nie” – odpowiada baca. „A czemu nie?” – pytają zaskoczeni urzędnicy. „Bo krowę mam” – odpowiada baca.

Populiście najlepiej żyje się w opozycji. Kiedy jednak w końcu dojdzie do władzy i owa krowa trafia do niego, rozstać się z nią jest bardzo trudno.