#RZECZoBIZNESIE: Wiesław Rozłucki: Zwykłe dosypywanie pieniędzy już nie wystarczy

Po spadkach z ostatnich tygodni giełdy amerykańskie są na poziomie 3 razy wyższym niż w 2008 r. Nasza giełda nie może wyjść z poziomu sprzed kilkunastu lat. Efekty koronawirusa dla naszego rynku są poważniejsze - mówi Wiesław Rozłucki, współzałożyciel i wieloletni prezes GPW, gość programu Pawła Rożyńskiego.

Aktualizacja: 13.03.2020 20:05 Publikacja: 13.03.2020 18:52

#RZECZoBIZNESIE: Wiesław Rozłucki: Zwykłe dosypywanie pieniędzy już nie wystarczy

Foto: tv.rp.pl

Obecne wydarzenia na giełdach przypominają Panu rok 2008 r.?

Zdecydowanie tak. Spadki na giełdach są bardzo podobne, dynamika jest niezwykle ostra, kierunek jeden – w dół. Natomiast przyczyny są zupełnie różne. Wtedy była obawa o przyszłość sektora finansowego. Aktualnie nie mamy obaw o jego stan. Nie ma też żadnych posądzeń, że przyczyna wynika z funkcjonowania banków czy giełd. Jest jedna wspólna rzecz, czyli obawa przed przyszłością i duża niepewność. To ryzyko, którego nie można zmierzyć. W 2008 r. obawialiśmy się czegoś, co nazywano meltdown, czyli załamania systemu finansowego. Dzisiaj boimy się zerwania dostaw, więzi kooperacyjnych, różnych regulacji, które nakazują pozostanie w domach, być może upadku niektórych sektorów, mam nadzieję, że przejściowo. Widzimy również brak jakichkolwiek wiarygodnych analiz co do krótko i średniookresowych skutków wydarzeń. Giełdy reagują bardzo mocno na wydarzenia, których efektów nie można przewidzieć.

W 2008 r. najpierw doszło do załamania świata finansów, co się dopiero rozlało na realną gospodarkę. Teraz jest odwrotnie. Realna gospodarka została uderzona przez zerwanie więzi kooperacyjnych i to uderza w giełdy.

Tak jest. To, że na giełdach są spadki pokazuje obawy związane z niepewną przyszłością. Zaczęło się nie od realnej gospodarki, tylko od koronawirusa, który jest czynnikiem zdrowotnym, całkowicie zewnętrznym, również w stosunku do gospodarki. Każdego dnia poznajemy kolejne następstwa, która dla nas są zaskoczeniem. Trzeba wielkiej wyobraźni, żeby sobie zdać sprawę, co nas może czekać. Analogie do niedawnych epidemii mogą okazać się błędne.

Obecna sytuacja jest groźniejsza niż w 2008 r.? Wówczas świat sobie poradził z załamaniem, bo zasypano rynki pieniędzmi.

Opinie analityków w trakcie trwania tamtego kryzysu i tego są bardzo podobne, czyli strach przed tym, co będzie. Kiedy poradziliśmy sobie z poprzednim kryzysem, to komentarze się zmieniły. Daliśmy sobie z tym radę. Być może za pół roku będziemy w stanie porównać efekty jednego i drugiego. Dziś jesteśmy w zupełnie innym momencie cyklu, również strachu i niepewności. Odnośnie środków zaradczych. Wtedy dosypano sporo pieniędzy i to uspokoiło rynki, szczególnie finansowe. Są natomiast różne opinie, jak to wpłynęło na całą gospodarkę. Teraz zwykłe dosypywanie pieniędzy już nie będzie tak skuteczne. Nie mamy do czynienia ze słabością systemu finansowego, tylko niepewnością różnych sektorów gospodarki i zwykłych ludzi. Popyt konsumentów spada, nie dlatego, że brakuje im pieniędzy, tylko boją się wyjść z domu. Dostarczanie dodatkowych pieniędzy nie skłoni ludzi do wychodzenia z domów, korzystania z linii lotniczych, restauracji i wakacji. Muszą być podjęte nowe, innowacyjne przedsięwzięcia, przede wszystkim w obszarze dostarczania płynności zagrożonym przedsiębiorstwom.

Możemy już stwierdzić, że to koniec światowej hossy, która była jedną z najdłuższych?

Ta dwunastoletnia hossa dotyczyła głównie Stanów Zjednoczonych. Mówimy, że nasza giełda spada, ale amerykańska również. Ale po spadkach z ostatnich tygodni giełdy amerykańskie są na poziomie 3 razy wyższym niż w 2008 r. Nasza giełda nie może wyjść z poziomu sprzed kilkunastu lat. Efekty dla naszego rynku są poważniejsze. Giełda amerykańska miała tak dużą hossę, że było z czego spadać. Myśmy od pewnego czasu, może nie szorowali po dnie, ale były umiarkowane poziomy, z których spadliśmy. Moim zdaniem, kilka miesięcy temu nasze akcje wcale nie były niedowartościowane, były na odpowiednim poziomie. Po tych spadkach stają się tanie.

Nie będą jeszcze tańsze?

W takim nastroju strachu trzeba dużej odwagi, żeby patrzeć racjonalnie i zacząć kupować.

Może akcje są tanie i warto kupować, a może to łapanie spadającego noża.

Na szczęście inwestorzy giełdowi są bardzo różni. Niektórzy wykazują się bardzo dobrym wyczuciem i odwagą, inni czekają na rozwój wydarzeń aż sytuacja się wyjaśni. Wtedy zwykle jest za późno na kupowanie. Dobre prognozy są już zawarte w cenach.

Co pan obstawiał jako możliwą przyczynę kolejnego kryzysu, który może nastąpić?

Miałem obawę o nadmierną płynność na rynkach finansowych oraz rosnące globalne zadłużenie, nie tyle rządów, ile przedsiębiorstw. Przedsiębiorstw w gospodarkach wschodzących i słabszych firm na rynkach dojrzałych. To zagrożenie nadal jest aktualne, może się dołożyć do koronawirusa. Koronawirus dotyka ludzi mniej odpornych, w starszym wieku, których trapią przewlekłe choroby. O gospodarce można powiedzieć to samo, jeżeli nie ma rezerw, jest nadmierne zadłużenie, nie można stosować standardowych środków finansowych i makroekonomicznych. Trudno obniżać stopy procentowe, kiedy są bliskie zera albo i poniżej. Pewien arsenał środków zaradczych wyczerpał się. Jeżeli gospodarka nie ma odpowiednich rezerw, firma ma nadmierne zadłużenie, to każde zmniejszenie zysków jest o wiele groźniejsze dla przedsiębiorstwa prowadzącego krótkoterminową politykę. Taka firma nie działa w sposób zrównoważony i odpowiedzialny. Nie zarządza prawidłowo ryzykiem. Nie liczy się z konsekwencjami nagłych szoków. Powyższe uwagi dotyczą również kierowania polityką gospodarczą państwa. Żyjemy w gospodarce, gdzie nagłe niespodziewane szoki zdarzają się coraz częściej. Mamy gospodarkę zglobalizowaną i negatywne efekty w jednej części świata bardzo szybko przenoszą się na resztę krajów. Dzisiaj odpowiedzialna firma i państwo powinny brać pod uwagę możliwość zewnętrznych zagrożeń, na które trzeba stworzyć zawczasu procedury i rezerwy.

Ekonomiści od dawna ostrzegali, że spowolnienie albo nawet kryzys muszą nadejść. A rozdawnictwo polityków trwało w najlepsze. Nikt nie myślał o poduszce na trudne czasy.

To można odnieść i do polityki gospodarczej państwa i do polityki poszczególnych przedsiębiorstw. U was redakcja działa normalnie, chociaż wszyscy pracują zdalnie. Byliście na to wcześniej przygotowani. Również giełda jest od ponad 20 lat przygotowana na wszelkiego rodzaju zagrożenia, które przez te lata w ogóle się nie wydarzyły. Trzeba brać pod uwagę scenariusze bardzo nieprawdopodobne, które jednak mogą się wydarzyć. Przygotowanie się na możliwy kryzys zawsze kosztuje, ale taka jest cena bezpieczeństwa i przetrwania. Czasem pozytywny efekt środków zabezpieczających następuje po kilkunastu latach, ale się opłaca.

Ile jeszcze musiałoby potrwać zamieszanie z koronawirusem, żeby to był dramatyczny cios dla giełd i światowej gospodarki. Taki, po którym się prędko nie podniosą.

Giełdy się zawsze podnoszą. Im bardziej dramatyczny spadek, tym szybsze odbicie, nie zawsze jednak do poprzedniego poziomu. Efekt dla sektora finansów będzie stopniowy. Zagrożenie krachem finansowym jest groźne, gdy coś następuje bezpośrednio, niespodziewanie i gwałtownie. Taki właśnie był przypadek kryzysu finansowego w 2008 r. Teraz instytucje finansowe są lepiej przygotowane. Od kilku lat regularnie przeprowadzają tzw. testy warunków skrajnych. Obecny kryzys rozpoczął się i nadal ma charakter ochrony zdrowia i życia. Bardzo szybko jednak doszły problemy gospodarcze: zakłócenia globalnych łańcuchów dostaw, ograniczenia transportu i ruchu ludności, zamykanie szkół, odwoływanie imprez masowych. Dopiero potem, ale też szybko pojawiają się trudności w spłacaniach kredytów, rat leasingowych, składek i podatków. Instytucje finansowe mają krótki czas na dostosowanie się do nowej trudnej sytuacji.

Będzie coraz więcej wycofywania się spółek z giełdy, bo można tanio skupić akcje?

To może nasilić proces wycofywania się z giełdy, który następuje od kilku lat. Jeszcze kilka tygodni temu kursy akcji były dla wielu spółek niezadowalające przy jednocześnie rosnących wymogach regulacyjnych i karach dla emitentów. Teraz ten rachunek kosztów i korzyści jest jeszcze mniej optymistyczny.

Mamy jeszcze zagrożenie dla PPK. Do wchodzenia do programu miały zachęcać kursy spółek na giełdzie.

Tu paradoksalnie grają dwie przeciwne przyczyny. Jeżeli PPK zainwestowały już cokolwiek na giełdzie, to pierwsze wyniki muszą być negatywne. Na szczęście dotychczas zainwestowano niewielkie kwoty.

Z drugiej strony mają szansę tanio kupować.

PPK inwestują w długim terminie. Lepiej kupić papiery 30 proc. taniej niż przed spadkiem 30 proc. drożej. To jest podejście racjonalne, ale emocjonalne jest zupełnie inne.

Obecne wydarzenia na giełdach przypominają Panu rok 2008 r.?

Zdecydowanie tak. Spadki na giełdach są bardzo podobne, dynamika jest niezwykle ostra, kierunek jeden – w dół. Natomiast przyczyny są zupełnie różne. Wtedy była obawa o przyszłość sektora finansowego. Aktualnie nie mamy obaw o jego stan. Nie ma też żadnych posądzeń, że przyczyna wynika z funkcjonowania banków czy giełd. Jest jedna wspólna rzecz, czyli obawa przed przyszłością i duża niepewność. To ryzyko, którego nie można zmierzyć. W 2008 r. obawialiśmy się czegoś, co nazywano meltdown, czyli załamania systemu finansowego. Dzisiaj boimy się zerwania dostaw, więzi kooperacyjnych, różnych regulacji, które nakazują pozostanie w domach, być może upadku niektórych sektorów, mam nadzieję, że przejściowo. Widzimy również brak jakichkolwiek wiarygodnych analiz co do krótko i średniookresowych skutków wydarzeń. Giełdy reagują bardzo mocno na wydarzenia, których efektów nie można przewidzieć.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Giełda
Podwójny szczyt WIG20 i spadki w USA
Giełda
WIG20 próbuje powalczyć o 2500 pkt
Giełda
NYSE będzie działać 24/7? To byłaby prawdziwa rewolucja
Giełda
WIG20 znów nie może sforsować poziomu 2500 pkt
Giełda
Łowy na dywidendy czas rozpocząć