Gdynia 2017: Filmy o Polsce i rodzinie

Złote Lwy dla „Cichej nocy" w reżyserii Piotra Domalewskiego. Srebrne dla Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego. To była ważna i wyjątkowa edycja festiwalu.

Aktualizacja: 24.09.2017 19:11 Publikacja: 24.09.2017 19:02

Piotr Domalewski za „Cichą noc” zdobył główną nagrodę festiwalu – Złote Lwy.

Piotr Domalewski za „Cichą noc” zdobył główną nagrodę festiwalu – Złote Lwy.

Foto: PAP, Adam Warżawa

Świetny werdykt! Po ubiegłorocznym zwycięzcy Janie Matuszyńskim, najwyższe trofeum gdyńskiego festiwalu zdobył kolejny debiutant. Jury dostrzegło zjawisko, które dziś może jest w polskim kinie najważniejsze. Falę fantastycznie zdolnych twórców z pokolenia 30-latków.

Pochodzą z różnych środowisk, ale łączy ich rozczarowanie rzeczywistością. Mieli po kilka lat, gdy nastąpiła zmiana systemowa 1989 roku, wyrośli w wolnym kraju, ale musieli zmierzyć się z drapieżnym, świeżym kapitalizmem, rozbudzonymi ambicjami, niepewnością jutra, emigracją, destabilizacją rodziny, brakiem drogowskazów moralnych, rozchwianiem wartości. A dzisiaj jeszcze ze społecznymi podziałami i językiem nienawiści. Z chaosem, który ich niejednokrotnie przerósł. I o tym właśnie opowiadają. O swoim lęku.

Dramaty z czułością

Adam (Dawid Ogrodnik, nagrodzony za główną rolę męską), bohater „Cichej nocy", przyjeżdża do domu na Wigilię. Z Zachodu. Tak naprawdę po to, żeby sprzedać odziedziczoną po dziadkach chałupę i w Belgii rozkręcić za te pieniądze interes. Zabrać ze sobą narzeczoną, która jest w ciąży, zacząć nowe życie. Chce do tej sprzedaży przekonać brata i siostrę, potem ich spłacić. Ale zwyczajna rodzina z prowincji kryje dramaty: powroty z emigracji, która okazała się klęską, niszczący codzienność alkoholizm, przemoc domową, zdradę, chciwość. Wisi nad nią fatum, gorzkie przeświadczenie: „dla ludzi takich jak my, czasy są zawsze takie same: ch...".

Ale siła tego filmu nie leży w tej czarnej wizji Polski B. Odwrotnie: Domalewski portretuje bohaterów z empatią, niemal czułością. Ojciec, który za często zaglądał do kieliszka, w gruncie rzeczy kocha. Brat, który zabiera nieobecnemu narzeczoną, ma wyrzuty sumienia. Matka się stara, żeby z pierwszą gwiazdką wszyscy zasiedli razem przy stole zastawionym białymi talerzami. A duma ojca – najmłodsza siostra Adama – ma zagrać na skrzypcach kolędę.

Młodzi twórcy patrzą na współczesną polską rzeczywistość przez pryzmat rodziny. Jej wiwisekcję proponuje też Jagoda Szelc w „Wieży. Jasnym dniu" – innej opowieści o powrocie po latach, skrywanej wśród najbliższych bolesnej tajemnicy, cierpieniu i próbie oczyszczenia (nagroda za debiut i za scenariusz). Szczególne miejsce zajmuje wśród debiutów niedoceniony przez jury (tylko nagroda aktorska dla Magdy Popławskiej), brawurowy „Atak paniki" Pawła Maślony – opowieść o ludziach, którzy w dzisiejszej rzeczywistości doszli do ściany.

Fala świetnych debiutów współgra z mądrymi, przenikliwymi obrazami dojrzałych twórców. Choćby z „Pomiędzy słowami", gdzie Urszula Antoniak zadaje pytania o tożsamość emigranta. A dla mnie osobiście najważniejszy film festiwalu to „Ptaki śpiewają w Kigali" Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego. Obraz o dwóch kobietach – polskiej ornitolożce i młodej dziewczynie z plemienia Tootsie, wywiezionej z płynącej w 1994 roku krwią Rwandy. Jowita Budnik i Eliane Umuhire za ten film dostały nagrodę za główną rolę kobiecą.

Zaczyna się od słów

Uniwersalna opowieść o ludobójstwie i życiu po wielkiej traumie. O próbie przywrócenia godności ofiarom, o cierpieniu i żałobie. Kos-Krauze przypomina, że tragiczne doświadczenia zagłady i śmierci, zwłaszcza te nierozliczone, zostają w ludziach na pokolenia. A wszystko, jak mówi reżyserka, „zaczyna się od słów". Od siania nienawiści. „Ptaki..." to ostrzeżenie, bo nie wyciągamy wniosków z historii. To krzyk w świecie, w którym wciąż wybuchają konflikty i coraz głośniej brzmią złe słowa, o jakich mówi reżyserka.

Przerażenie światem jest też w „Pokocie" Agnieszki Holland i Kasi Adamik. Historii kobiety, która przeciwstawia się zabijaniu zwierząt, nie trzeba traktować jak „thrillera ekologicznego". To opis zdeprawowanego społeczeństwa. Gdzie prym wiodą skorumpowani biznesmeni i pozbawieni empatii księża, gdzie „innych" wyrzuca się na margines, gdzie rządzi pieniądz, gdzie jak w soczewce widać nasze codzienne grzechy: brak tolerancji, pogardę dla tych, którzy „nie są z nami". Gdzie nie ma miejsca dla słabych i szacunku dla starości. Gdzie nie ma demokracji.

Podobnym tropem idzie młodszy o pokolenie Bodo Kox. Jego „Człowiek z magicznym pudełkiem", rozpięty między latami 50. ubiegłego wieku a rokiem 2030 jest kolejnym ostrzeżeniem przed totalitaryzmem. Nadzieję niesie tu tylko miłość.

Tej nadziei było w tegorocznym konkursie niewiele. Ale była. Głównie w kinie popularnym, które też stało na dobrym poziomie: w „Najlepszym" Łukasza Palkowskiego. W „Sztuce kochania. Historii Michaliny Wisłockiej" Marii Sadowskiej. Ale i w filmie Kos-Krauze, gdzie przecież ptaki w leczącej rany Rwandzie znów zaśpiewały...

To była wyjątkowa edycja festiwalu. Ze świetnymi filmami, które już wyszły w świat albo zrobią to za chwilę, bo zbierają zaproszenia z zagranicy. Z obrazami, na które czekają widzowie, bo dostrzegą w nich własne niepokoje i tęsknoty. Ale był to również czas pełen obaw o przyszłość polskiego kina. Niepewności, czy ten tydzień nie okaże się balem na „Titanicu".

Lekcja solidarności

Bardzo silnie zabrzmiały na gali słowa dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Magdaleny Sroki, która przypomniała to, co mówił jeszcze rok temu w Gdyni Andrzeja Wajda: „Jesteśmy silni, gdy jesteśmy razem". Agnieszka Holland w liście napisała: „Oby młode pokolenia reżyserów mogły pracować swobodnie i pokazywać niepodległość polskiego kina". A wreszcie Joanna Kos-Krauze, skupiona i wzruszona, powiedziała to, o czym myśleli wszyscy: „Nie dzielcie nas. Kultura jest w świetnej formie, zostawcie ją w spokoju. My naprawdę wiemy, co robimy".

Dziękujemy, filmowcy! Za ten tydzień, w którym nie czuło się niechęci i zawiści, tylko przyjaźń. Za piękne filmy, za mądre, uważne spojrzenie na Polskę, za lekcję solidarności.

Świetny werdykt! Po ubiegłorocznym zwycięzcy Janie Matuszyńskim, najwyższe trofeum gdyńskiego festiwalu zdobył kolejny debiutant. Jury dostrzegło zjawisko, które dziś może jest w polskim kinie najważniejsze. Falę fantastycznie zdolnych twórców z pokolenia 30-latków.

Pochodzą z różnych środowisk, ale łączy ich rozczarowanie rzeczywistością. Mieli po kilka lat, gdy nastąpiła zmiana systemowa 1989 roku, wyrośli w wolnym kraju, ale musieli zmierzyć się z drapieżnym, świeżym kapitalizmem, rozbudzonymi ambicjami, niepewnością jutra, emigracją, destabilizacją rodziny, brakiem drogowskazów moralnych, rozchwianiem wartości. A dzisiaj jeszcze ze społecznymi podziałami i językiem nienawiści. Z chaosem, który ich niejednokrotnie przerósł. I o tym właśnie opowiadają. O swoim lęku.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”