Barbara Hollender: W tym roku zaczęło się od burzy, gdy komitet organizacyjny złamał niepisaną umowę i nie włączył do głównego konkursu czterech z ośmiu tytułów najwyżej ocenionych przez złożoną z filmowców komisję selekcyjną.
Część członków Komitetu nie słyszała o takiej umowie, nie chciała jej więc zaakceptować. Ustne porozumienie też wymaga pewnych procedur, które nie zostały dochowane. Pewnie gdybyśmy mieli więcej czasu, zdołalibyśmy wyjaśnić całą sytuację i afery by nie było. Po liście prezesa SFP Jacka Bromskiego, po protestach Gildii Reżyserów, Stowarzyszenia Operatorów, Koła Młodych SFP – Komitet uznał, że pominięcie tych filmów rzeczywiście narusza poczucie autonomii i niezależności działania zespołu selekcyjnego. Minister kultury przychylił się, przywrócono cztery tytuły do konkursu.
W ten sposób do rywalizacji dostały się: „Mowa ptaków" Xawerego Żuławskiego, „Interior" Marka Lechkiego, „Supernova" Bartosza Kruhlika i „Żużel" Doroty Kędzierzawskiej. Ale ten ostatni film producenci wycofali. Dlaczego?
„Zużel" stał się, niestety, ofiarą zawirowań. Prace nad nim były w ostatniej fazie, a gdy nie wszedł do konkursu, producenci odwołali zgranie w studiu. Potem nie byli w stanie zarezerwować nowego terminu, film nie będzie więc gotowy do połowy września. Mam nadzieję, że trafi do Gdyni w przyszłym roku.
W efekcie o Złote Lwy będzie walczyło 19 tytułów. Sporo w tym zestawie filmów, które są plonem nowej polityki kulturalnej obecnego rządu. Dużo tu historii: „Legiony", „Piłsudski", „Kurier", „Obywatel Jones", „Czarny mercedes". Do lat 50. cofają się „Pan T." i „Ukryta gra".