"Rzeczpospolita": Jaki film nakręciłby Kieślowski, gdyby dożył naszych czasów?
Bartosz Szydłowski: Nigdy nie miał ambicji wchodzenia do filmu łukiem triumfalnym polskiej historii. Nie miał też temperamentu dyktatora wskazującego widzowi właściwą interpretację. Nie wyobrażam sobie, aby sięgnął po Wałęsę, Jaruzelskiego czy po Smoleńsk. To tematy, które rozdają racje, zbyt gorące dla sposobu pracy Kieślowskiego. Może znalazłby kogoś z trzeciego planu albo, jeszcze lepiej, anonimowego bohatera, najchętniej w Nowej Hucie, w którego losie skupia się cały paradoks Polski XXI wieku. Wymiar polityczny jego filmy zyskiwały nie poprzez wielką narrację i temat, ale przez wnikliwe portrety ludzi uwikłanych w zdarzenia, często przypadkowo, z marszu. Jest taki jego dokument o człowieku broniącym swojego życia, godności, na egzekutywie partyjnej. Jak po ludzku tłumaczył swoje upadki, zwątpienia, słabości i jak okrutnie bezwzględnie brzmiała wobec tej kruchości nowomowa partyjna. Tyle wystarczyło, aby w 20 minut oddać istotę bezwzględności systemu, w którym żyliśmy. Może postawiłby kamerę przy jakiejś warszawskiej ulicy albo przy jakimś sklepie. Rejestrowałaby dzień po dniu uwijających się właścicieli, bliskie relacje z klientami, zaangażowanie, małe trudy i radości codziennej pracy i mało spektakularny upadek spowodowany powstającymi wokoło korpomarketami?
Jaki przypadek zainspirował pana do wznowienia „Przypadku" i wyreżyserowania go w teatralnej formie?
To był raczej permanentny stan zmęczenia uzupełniany bezsilną złością. Trudno mi się pogodzić z opresyjnym, biało-czarnym pejzażem Polski. No i to poczucie, że prawdziwe życie jest daleko, gdzie indziej niż nasze. Nam pociąg ucieka, a my, uwikłani w prawdy i prawdki polityczno-historyczne, ciągle przebieramy nogami w miejscu. Określa nas fikcja, sprawy nieistotne, czyjeś fiksacje, a nie rzeczy najważniejsze. Ciągle tracimy, ubożejemy. Dlatego przypadkiem w pracy nad tym spektaklem nazwałbym realny czas jego powstawania. Zaczęliśmy przed wyborami prezydenckimi. Pracę przerwaliśmy w związku z remontem teatru i wracamy po wyborach parlamentarnych. Pół roku temu kolega reżyser pytał mnie, jak oddamy ten czas tuż przed rokiem 80. Wydawało mu się to niemożliwe, a przypadkiem okazało się, że ta figura społecznie odżywa...
Film Krzysztofa Kieślowskiego pokazywał różne oblicza polskiej egzystencji – normalsa, partyjniaka i katolika. Jakie są dzisiejsze ekwiwalenty?