Podczas ostatniego festiwalu w Gdyni „Ikar...” dostał Srebrne Lwy, ale też worek innych nagród: za najlepszą rolę męską Dawida Ogrodnika, za zdjęcia, muzykę, kostiumy, charakteryzację. Złotym Klakierem uhonorowała go również festiwalowa publiczność.

Maciej Pieprzyca, autor filmu „Chce się żyć”, umie opowiadać o ludziach, którzy znajdują siłę, by walczyć o siebie na przekór rzeczywistości i własnym niemożnościom. W „Ikarze...” zainspirował go los zapomnianego pianistę jazzowego Mieczysława Kosza, który na przełomie lat 60. i 70. grał na warszawskim Jazz Jamboree i w Montreux - na jednym z najbardziej prestiżowych festiwali muzycznych Europy. Porównywano go do wybitnego muzyka amerykańskiego Billa Evansa. W swojej grze łączył jazz z tradycjami muzyki romantycznej i elementami folkloru. Zmarł w tragicznych okolicznościach 31 maja 1973 roku, miał 29 lat.
 
Był chłopcem z prowincji, urodził się we wsi Antoniówka koło Tomaszowa Lubelskiego. W wieku siedmiu lat zaczął tracić wzrok, jako dwunastolatek był już niewidomy. Matka oddała go do sióstr w Laskach. Tam zrozumiał, że jego pasją, jego kontaktem ze światem jest muzyka. W jednej ze scen filmu Pieprzyca pokazuje lekcję gry na fortepianie w szkole muzycznej, gdy profesorka mówi mu: „Zapomnij o klawiszach. I graj. To się musi w tobie samo uwolnić. Jak się nie uwolni,  będziesz jak wielu dobrych pianistów. Ale jak się uda, będziesz wyjątkowy”.

Udało się. Kosz zakochał się w jazzie. Ale po koncercie musiał przecież odejść od fortepianu. A wtedy był wokół szary socjalizm, były interesy innych i bolesna samotność.

Maciej Pieprzyca zrobił film o człowieku, dla którego muzyka oznaczała życie. O niewidomym artyście pokonującym własne ograniczenia, odbierającym i komentującym świat dzięki dźwiękom. Noszącym w sobie niejedno trudne wspomnienie, a przecież rozkwitającym przy klawiaturze. To film o wrażliwości, o prawie do spełniania marzeń. Ale też o tej potwornej samotności. Bo muzyka pomaga o niej zapomnieć tylko na chwilę. A potem zostaje się w świecie, który „innych” wypycha na margines. Jest w „Ikarze” jedna z najpiękniej w polskich kinach zrealizowana scena – metafora śmierci bohatera. Jest wybitna kreacja Dawida Ogrodnika. Są sekwencje, które zostają pod powiekami. Bolą. Wzruszają. Ten film jest  pełen prawdy. I poezji, bo Maciej Pieprzyca zamienia go w dzieło sztuki.