Zacznijmy od rządów prawa, bez których nie ma nie tylko wolnych sądów, lecz również wolnej gospodarki. Wystarczy prześledzić machinacje wokół Leszka Czarneckiego, które w podobny sposób mogą dotknąć zwyczajnego Kowalskiego, bo lokalni dworacy są równie obrotni jak ci na górze władzy. Wycisnąć jakieś pieniądze zawsze się da nawet od małego przedsiębiorcy czy nierozważnego kierowcy. Czasem zresztą chodzi o osobistą zemstę, a nie o pieniądze. W systemie, w którym prawo jest sterowane ręcznie, nikt nie może spać spokojnie.

Społeczna partycypacja jest dla demokracji jak woda dla ryby. Co jakiś czas głosujemy na partie, których formalnie nie jesteśmy członkami. Składki partyjne płacą dzisiaj tylko partyjni dygnitarze, i to nie zawsze. My sami jesteśmy grupą kibiców, której złożono obietnice bez pokrycia. W porządnym klubie piłkarskim, takim jak FC Barcelona czy Borussia Dortmund, kibice są udziałowcami. W naszym przypadku przywilej demokracji często ogranicza się do płacenia za wejście na stadion, czyli podatków i abonamentu na telewizję publiczną. Możemy oczywiście wyjść na ulice i zablokować jedną czy dwie ustawy, lecz mnóstwo innych przejdzie, często bez naszej uwagi.

Powyższe rozważania prowadzą do sektora publicznego, bez którego demokracja nie ma ani mózgu, ani zębów. Ktoś przecież ma rozsądnie wydawać pieniądze zebrane z naszych podatków. Bez sprawnej administracji ministerstw, powiatów, szkół czy szpitali nie sposób realizować jakiegokolwiek demokratycznego programu. Bez rzeczowego nadzoru nad wydatkami publicznymi oraz przestrzeganiem zasad konkurencji mafiosi mali i duzi kwitną. Gdy w służbie publicznej dominuje lojalność partyjna, a nie wiedza i doświadczenie, to państwo jest jak samolot sterowany nie przez pilotów, lecz przez grupę kolesiów wpływowych polityków.

Jak byłem młody, to całą winę za brak demokracji zwalano na Sowietów. Teraz nie ma na kogo zwalić. Demokrację trudno zbudować bez demokratów, dlatego musimy się zmobilizować. Nie wolno tolerować bezprawia i rozwalania służby publicznej. Przede wszystkim jednak nie wolno być biernym, coraz bardziej zrozpaczonym kibicem. Jeśli istniejące partie polityczne doprowadzają nas do szału, to musimy założyć swoje partie i ruchy polityczne. Jak urzędy publiczne odwracają się do nas plecami, to musimy zacząć chodzić na spotkania w powiecie, gminie i żądać, by nas wysłuchali. Polityka zaczyna się w lokalnej szkole czy szpitalu i trzeba sprawić, by była pod naszą demokratyczną kontrolą. Patologie demokracji należy wykorzeniać od dołu, a niekoniecznie od góry. Zresztą kolejne poważne wybory dopiero za parę lat. Czy chcemy je zmarnować?

Autor jest profesorem na uniwersytetach w Wenecji i Oksfordzie