Niskie stopy procentowe, mizerne oprocentowanie lokat oraz relatywnie tanie kredyty spowodowały, że Polacy rzucili się na mieszkania na wynajem. Deweloperzy szybko wprowadzili do oferty lokale projektowane specjalnie na ten cel: kawalerki lub małe dwójki. Nic dziwnego, że sprzedaż mieszkań w latach 2013–2017 rosła po średnio niemal 20 proc. rocznie.
Deweloperzy deklarują, że zakupy za gotówkę – identyfikowane najczęściej właśnie jako aktywność inwestorów, choć nie jest to regułą – stanowią nawet klikadziesiąt procent transakcji.
Jeśli wierzyć ekspertom, nasz rynek mieszkaniowy nie jest tak przegrzany przez zakupy inwestycyjne – jak wiele światowych aglomeracji (patrz infografika poniżej). Niemniej i u nas sytuacja się komplikuje. Do użytkowania wchodzą teraz mieszkania sprzedane podczas szczytu koniunktury, co oznacza nagłą, zwiększoną podaż na rynku najmu. To perspektywa niższych czynszów.
Potencjalni najemcy mogą się cieszyć, że zmniejszą się ich koszty, ale inwestorzy są już mniej zadowoleni. Agenci rynku nieruchomości już dziś mówią, że część nabywców lokali na wynajem może na większą skalę wychodzić z – co do zasady długoterminowych przecież – inwestycji. Dla niektórych osób zarządzanie mieszkaniem okazało się bardziej uciążliwe, niż się wydawało, szczególnie jeśli chodzi o najem krótkoterminowy. Dla części osób – zwłaszcza korzystających z kredytu – stopa zwrotu okazała się niższa od oczekiwanej. Część może chcieć wykorzystać obserwowany w ostatnich latach wzrost cen na rynku pierwotnym i starać się zarobić na odsprzedaży lokalu.
Wzrost cen mieszkań, szybszy niż wzrost wynagrodzeń i wzrost stawek czynszów, może też zniechęcić nowych klientów do kupowania lokali w celach inwestycyjnych. Ale niższy popyt może przełożyć się na spadek cen w katalogach deweloperów.