Nic nadzwyczajnego w tamtych dniach, choć o „niepokojach społecznych" (jak to wtedy nazywano) milczały gazety. Sporadyczne strajki zaczęły się w lipcu w Lublinie i Świdniku, gaszono je podwyżkami płac, tym hojniejszymi, im bardziej bała się rządząca partia klasy robotniczej, której była rzekomo awangardą. Ale przecież w tych powtarzających się „przestojach" (słowa „strajk" unikano jak złego zaklęcia) chodzi o pieniądze, wszak robol jest głupi, zależy mu na pełnym talerzu i kieszeni, ewentualnie na meczu ulubionej drużyny. Tak myślano w sferach dobrze poinformowanych i bliskich władzy. Nie inaczej będzie ze stocznią, rzuci się trochę forsy, którą i tak pożre rozkręcająca się inflacja. Wezmą, nie podziękują, ale kiedy trzeba, znów będą oklaski i nieśmiertelne „pomożemy!".

Tymczasem niespodziewanie po dwóch dniach – gdy już podpisano porozumienie przyznające upragnioną forsę – niedowarzony młody robotnik, przed laty wyrzucony ze stoczni na zbity pysk, złapał mikrofon, gardłując za strajkiem solidarnościowym, do czego przyczyniła się tłuszcza napływająca z innych zakładów, żądna podobnej podwyżki. Ale jakże to? Głupi robol odrzucił wynegocjowane 1500 zł na głowę, za to zażądał wolności słowa i wypuszczenia więźniów politycznych? Niemożliwe, żeby nasz poczciwy „ciemny lud" zmienił zdanie pod wpływem paru krzykaczy i, nie daj Boże, jednego KOR-owca! Tak w owym czasie myślano...

A przecież już dwa tygodnie później, po 31 sierpnia, ci sami dobrze poinformowani i stojący blisko władzy roztkliwiali się nad mądrością niegdysiejszego robola, jego dobrym gustem i wykształceniem, nad intelektem ludu. Robol nagle wyszlachetniał, choć zachwytów starczyło tylko do 13 grudnia 1981 roku. Jak dzisiaj jest, każdy wie. Niedowarzony młody robotnik to były prezydent. A jeden z dzielnych organizatorów tego strajku zasłynął teraz jako damski bokser przyrównujący na Twitterze panią prezydent Gdańska do prostytutki. Tak zmienia się świat. Nie darmo napisał poeta jak w tytule.