Cóż, to faktycznie mogłoby nie wypalić. Zwłaszcza że UE czołgów nie ma, a Bundeswehra w pełnej gotowości trzyma niewiele ponad sto maszyn. Brok proponuje więc inne metody. Chce zmienić traktaty tak, aby Węgry nie mogły już blokować sankcji wobec Warszawy i żeby pozbawić Polskę głosu w Radzie Europejskiej.

Ostatnie wypowiedzi zarówno Broka, jak i komisarza Fransa Timmermansa pokazują jednak, że coś w stosunkach z naszymi zachodnimi partnerami pękło. Rządząca w Polsce partia wydaje się dla nich wrogiem reprezentującym absolutnie nieakceptowalną kulturę polityczną. W starciu z takim przeciwnikiem nie można zaś przebierać w środkach. Demokratyczna legitymizacja PiS nie ma znaczenia, bo z punktu widzenia centrum wybory tych peryferii, które cechuje odmienna kultura polityczna, są jakby „mniej demokratyczne". Uczciwszy wszelkie proporcje, można powiedzieć, że za prezydentury Richarda Nixona dla Waszyngtonu czymś podobnym musiały być rządy Salvadora Allende w Chile, a ostatnio Muhammada Mursiego w Egipcie.

Oczywiście dla Polski konflikt z centrum w Berlinie nie musi się skończyć tak źle. Wiele zależy od rządu, ale i od opozycji. Jeśli faktycznie uważa ona, że prezydent Andrzej Duda ze swoimi dwoma wetami wyszedł jej naprzeciw, to może się teraz odwdzięczyć. Tonując choćby swoją skierowaną poza granice kraju retorykę i prosząc, by spór wokół Polski prowadzono nieco bardziej merytorycznie.

O „zdradzieckich mordach" pisano już wiele. Ale anglojęzyczny list Ryszarda Schnepfa opisujący „dyktaturę o zapachu narodowego socjalizmu" czy też udzielony brytyjskiej telewizji wywiad Radosława Sikorskiego o „autorytarnym skrzywieniu" to też nie była raczej konstruktywna krytyka. Jedynie tonując taką narrację, można w polskiej polityce znaleźć jakąś przestrzeń kompromisu. A bez niego nawet ewentualny sukces zagranicznej strategii opozycji może zostać okupiony straszną ceną.

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego i Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.