Reżyser królujących dziś na kinowych ekranach „Kobiet mafii" wie o Polakach, zwłaszcza tych młodych, coś, czego poza nim nie zrozumiał chyba nikt inny. To stąd biorą się jego sukcesy, mierzone milionami widzów obecnych na seansach jego filmów. Przychodzą na nie pomimo tego, że kolejne produkcje pojawiają się co kilka miesięcy, a ich jakość często woła o pomstę do nieba.

Bodaj najgorszy do tej pory był osławiony „Botoks". Można tu już z pewnością mówić o zjawisku socjologicznym. A nawet o uniwersum Vegi, który żongluje wciąż tymi samymi motywami, obsadza tych samych aktorów i w gruncie rzeczy opowiada tę samą historię. Jest to przedziwny miks komiksu i scripted docu, tych biedaseriali udających prawdziwe historie. Analiza rzeczywistości na poziomie tabloidu połączona z psychologią rodem z zeszytów szkolnych. Fascynacja gangsterką oraz wszechobecne wulgaryzmy. A do tego żarty, przy których epitet „koszarowe" jest eufemizmem.

Vedze udało się jako pierwszemu reżyserowi w historii sfilmować najbardziej czerstwe i chamskie dowcipy (ze sceną seksu z psem na czele). A jednak jego filmy intrygują i zaskakująco dobrze się oglądają. Nie tylko z powodu technicznej biegłości reżysera, ale też dlatego, że doskonale oddają ducha czasów. I tu żarty się kończą, bo jeśli tak wygląda zbiorowe imaginarium młodego pokolenia, to nie jest dobrze. Ale czy może być inaczej? Kolejne badania przynoszą dowody, że ta generacja odchodzi od praktyk religijnych, a jednocześnie odczuwa patriotyczne i nacjonalistyczne wzmożenie, które jest odpowiedzią na wcześniejszą politykę amnezji. Są przeciw aborcji (jak Vega) i masowo konsumują pornografię. Ich refleksja na temat mechanizmów rządzących światem pochodzi z portali publikujących teksty o poziomie nieporównywalnie niższym niż tabloidowy. Stąd wiara w spiski i fascynacja przemocą. Tak wygląda kraj na botoksie. To straszne miejsce. Na razie portretowane w karykaturalnym przerysowaniu w filmach Vegi, ale kto wie, co będzie dalej.

Autor jest zastępcą dyrektora Programu 3 Polskiego Radia