Adin, dwa, tri, czetyrie. Całkiem niedawno ten refren wystąpień Anatolija Kaszpirowskiego powtórzył w reklamie Tomasz Kot, ucharakteryzowany na psychoterapeutę z charakterystyczną grzywką. Tę wyliczankę pamiętają chyba wszyscy urodzeni przed czasami ustrojowej transformacji. Naprawdę nie sposób było z tym fenomenem się nie zetknąć, zważywszy, że w latach 1989–1990 telewizyjne seanse hipnozy oglądało 60 proc. Polaków! To jeden z rekordów wszech czasów. 30 lat po tamtych wydarzeniach temat wraca za sprawą książki Gabriela Michalika („Kaszpirowski. Sen o wszechmocy”), bo to jedna z niezałatwionych spraw z tamtych czasów.

Nikt do tej pory nie próbował serio odpowiedzieć na kilka oczywistych pytań. Jak to możliwe, że w czasach, kiedy wyzwalaliśmy się z rosyjskiej dominacji, idolem Polaków został prawdziwy człowiek sowiecki, wierzący w cywilizacyjną misję komunistów? Jak to się stało, że hipnotyzował w kościołach, zdobywał nagrody, zarabiał miliony, spotykał się z najważniejszymi politykami tamtych czasów, a niektórym udzielał nawet wyborczego poparcia (Lech Wałęsa)? Ba, niektórzy mogą nawet pamiętać, że mówiło się o Kaszpirowskim jako kandydacie na urząd prezydenta.

Jeśli zastanowić się nad tym z dzisiejszej perspektywy, widać wyraźnie, że fenomen Kaszpirowskiego był efektem straszliwego zagubienia, jakie przyniosła wolność. Radziecki hipnotyzer niczym Bóg Ojciec uzdrawiał udręczone dusze Polaków. Z jednej strony witany był z charakterystycznym dla tamtych czasów entuzjazmem. Bo kiedy wreszcie ludzie mogli robić to, na co mieli ochotę, okazało się, że wolność ma wiele nieznanych dotąd smaków. Z drugiej zaś strony uzdrowiciel był autorytetem, którego w tamtych czasach zabrakło. Wolność dała ludziom nie tylko wielkie szanse, ale stworzyła również biedę, chaos i bezrobocie, a także, co w tym wypadku kluczowe, absolutne pomieszanie wartości. Dawni bohaterowie (może poza Jackiem Kuroniem) szybko rozmienili się na drobne, zapomnieli o ludziach, którzy wynieśli ich do władzy, poświęcając ich w imię lepszej przyszłości. A do tego ze strachu przed gniewem ludu nie dokonano moralnego osądu komunistów i nie ukarano tych, którzy na to zasługiwali. I tylko Kaszpirowski zapewniał oparcie. Wystarczyło policzyć razem z nim: adin, dwa, tri, czetyrie, by poczuć się bezpiecznie.

Autor jest publicystą Programu III Polskiego Radia