Żadne pomówienia, inwektywy i insynuacje nie wyrażają dokładnie tego, czym jest sugestia, że ktoś jest „ruskim agentem”. To właśnie dlatego tweet Donalda Tuska o polskim rządzie realizującym scenariusz rosyjskiej dominacji wywołał taką burzę. Sam Tusk też został szybko określony jako przyjaciel Kremla przez komentatorów sprzyjających rządowi PiS. Fatwa była więc wzajemna.

Rosja zapewne ma w Polsce wielu agentów, ale wydaje się, że wśród czołowych polityków nie ma już poważnie traktujących ją popleczników. Jest dla nas zagrożeniem w tym samym sensie, w jakim powódź jest zagrożeniem dla Żuław Wiślanych. To żywioł, nie opcja polityczna. Polska lokuje się dziś zaś pomiędzy Waszyngtonem a Berlinem. To te dwie stolice wyznaczają główne wektory polityki zagranicznej i są drogowskazami najważniejszych ugrupowań na polskiej scenie politycznej.

Oczywiście Polska nie jest mocarstwem, dlatego też sprawujące u nas rządy frakcje nie zawsze otrzymują od swoich potężnych przyjaciół to, czego chcą. Rząd PO mógł liczyć na dużą przychylność Berlina w kwestii stanowisk w UE i pieniędzy płynących z Brukseli, nie był jednak w stanie zmienić niemieckich planów dotyczących gazociągów na dnie Bałtyku. Rząd PiS wynegocjował zaś z USA wzmocnienie wschodniej flanki NATO, jednak wyraźnie nie tak silne, jak można byłoby sobie tego życzyć.

Tymczasem podział wewnątrz Zachodu się pogłębia. Wypowiedzi liderów głównych niemieckich partii bardzo mocno wychodzą poza krytykę kontrowersji związanych z samym Trumpem. Amerykanie zaś krzywo patrzą na deficyt handlowy z Niemcami. Od spraw NATO Waszyngton oddala chęć skupienia się raczej na Azji i Pacyfiku. Na ostatecznym pęknięciu Zachodu Polska może stracić wiele, bo gospodarczo jesteśmy związani z Niemcami, a w kwestiach bezpieczeństwa z USA. Nasza przegrzana polityka wewnętrzna mogłaby zaś bez mała eksplodować. Człowiek człowiekowi byłby wtedy „ruskim agentem”. ©?

Autor jest politologiem z Uczelni Łazarskiego i Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego