Cel został osiągnięty, choć na konferencji prasowej obu przywódców o tym, że węgierski premier użyje weta, aby zablokować sankcje Unii wobec Polski z powodu łamania zasad praworządności, nie padło ani słowo. Najwidoczniej Mateusz Morawicki nie chciał występować w roli petenta, i to wobec czterokrotnie mniejszego kraju.
– Premierzy odnotowali znane stanowisko w tej sprawie. Węgry nie zgodzą się na żadne konfrontacyjne kroki wobec Polski – powiedział „Rzeczpospolitej" minister ds. europejskich Konrad Szymański. – Ale konsultacje były poświęcone przede wszystkim unijnej współpracy w zakresie negocjacji budżetowych, przyszłości wspólnego rynku, migracji i bezpieczeństwa – podkreślił.
Pod koniec grudnia, zaraz po tym jak Komisja Europejska wystąpiła do Rady UE z wnioskiem o uruchomienia art. 7, Viktor Orbán ostrzegł, że „nie warto nawet rozpoczynać tej procedury wobec Polski, bo nie ma żadnych szans, by mogła zostać przeprowadzona. Na tej drodze są Węgry, które stanowią przeszkodę nie do ominięcia".
Dotąd żaden unijny przywódca tak jasno nie wystąpił w obronie Polski. Morawiecki udał się więc w pierwszą podróż zagraniczną po objęciu steru rządu, aby podkreślić, jak bardzo docenia taką deklarację Węgra. Ale także aby uzyskać potwierdzenie, że nie zmieni zdania.
– Gdy mówi o Polsce, a szczególnie o obecnym polskim rządzie, Orbán zawsze składa bardzo daleko idące zobowiązania. Ale w Brukseli jego ministrowie zachowują się już bardzo pragmatycznie, najczęściej głosują jak inne rządy chadeckie, należące jak Fidesz do Europejskiej Partii Ludowej, a nie jak by chciała Polska – mówi „Rzeczpospolitej" Tamas Boros, dyrektor niezależnego instytutu analitycznego Policy Solutions w Budapeszcie. Podkreśla jednak: w sprawie art. 7 Orbán dotrzyma słowa, bo wie, że jeśli zdradzi Polskę, to Węgry będą następne w kolejce do ukarania.