Polska reformuje Unię

Premier Beata Szydło zaproponuje taką reformę UE, która może ograniczyć wolny przepływ osób. To polska reakcja na Brexit.

Aktualizacja: 30.06.2016 07:04 Publikacja: 28.06.2016 19:07

Przed ostatnim wystąpieniem premiera Camerona na szczycie UE brytyjska flaga zostaje zamieniona na u

Przed ostatnim wystąpieniem premiera Camerona na szczycie UE brytyjska flaga zostaje zamieniona na unijną

Foto: AFP

Relacja z Brukseli

– Reforma Unii jest potrzebna, żeby uniknąć jej niekontrolowanej dekompozycji – powiedział dziennikarzom Konrad Szymański, minister ds. europejskich, w pierwszym dniu unijnego szczytu w Brukseli.

We wtorek wieczorem przywódcy 27 państw mieli się dowiedzieć od Davida Camerona, jakie są plany Londynu po negatywnym wyniku referendum o pozostaniu w UE, i zastanowić się, jak mają wyglądać negocjacje rozwodowe. Polska chce szybko iść krok dalej i rozpocząć debatę o reformie UE.

Strach przed Polakami

– Na jakimś etapie tej debaty pojawi się konieczność zmian traktatowych – powiedział Szymański. Przyznał, że jednym z najważniejszych problemów jest teraz swoboda przepływu osób, z której korzystają w dużym stopniu polscy pracownicy. Ale to strach przed nimi był jedną z przyczyn referendalnej klęski. Niechęć do Polaków i innych tanich pracowników jest też żywa w pozostałych, bogatszych państwach Unii.

Minister stwierdził, że Polska jest gotowa do ustępstw na wzór tych dokonanych na rzecz Wielkiej Brytanii w lutym. Wtedy zaoferowano Londynowi pakiet mający przekonać Brytyjczyków do pozostania w Unii, który zawierał możliwość ograniczania praw do zasiłków pracowników z innych państw UE. Szymański nazywa to „kalibracją" swobody przepływu osób. Wierzy, że nad taką debatą da się zapanować i nie doprowadzi ona do znaczącego ograniczania tej swobody. – I tak jest potrzebna jednomyślność na końcu tej dyskusji – podkreślił.

Chaos rozwodowy

Pilniejszym wyzwaniem dla unijnych przywódców jest teraz rozwód z Wielką Brytanią. – Wyjaśnię, że Wielka Brytania będzie wychodzić z UE, ale chciałbym, żeby ten proces, i jego skutki, były tak konstruktywne, jak się da – powiedział David Cameron w Brukseli. Ale już wcześniej poinformował, że formalnie nie notyfikuje wyjścia z UE, co oznacza, że przewidziane w artykule 50 traktatu o funkcjonowaniu UE dwuletnie negocjacje rozwodowe nie mogą się rozpocząć.

Początkowo deklaracja wzbudziła w UE wiele kontrowersji. Gdy jednak inni przywódcy zobaczyli, jaki chaos zapanował w Wielkiej Brytanii, zrozumieli, że na wniosek będą musieli poczekać. Przynajmniej do października, gdy władzę obejmie nowy premier – lub nawet do końca roku. – Notyfikacja powinna nastąpić tak szybko, jak się da. W obecnej sytuacji oznacza to w praktyce najpóźniej do końca roku. Takie opóźnienie jest jeszcze zrozumiałe – mówi „Rzeczpospolitej" nieoficjalnie wysoki rangą unijny urzędnik. Dłuższe zwlekanie byłoby bardzo źle przyjęte.

W ostatnich dniach po kolejnych konsultacjach wcale nie jest jednak pewne, że taki wniosek w ogóle zostanie złożony. A nawet jeśli zostanie złożony, czy Wielka Brytania wyjdzie w końcu z UE. Sami Brytyjczycy zaczynają dostrzegać wyrządzone sobie szkody. Nim przystąpią formalnie do negocjacji, chcieliby w nieoficjalnych rozmowach ustalić, jakie mogą być warunki rozwodu i czy mogą liczyć na jakieś preferencje w przyszłych relacjach z UE. Mieli nadzieję, że uda im się to uzgodnić z unijnymi instytucjami i bezpośrednio ze stolicami państw członkowskich. Ale na razie nie osiągnęli sukcesu, Unia nie dała się podzielić.– I nie podzieli się, nie widzę takiego zagrożenia. Wszyscy wiedzą, że to nasz główny atut: żadnych rozmów na ten temat przed notyfikacją – mówi nieoficjalnie polski dyplomata.

Przed szczytem wyraźnie powiedziała to też Angela Merkel. – Nie będzie żadnych formalnych czy nieformalnych negocjacji, dopóki Wielka Brytania nie uruchomi artykułu 50 traktatu – stwierdziła niemiecka kanclerz.

Prawnicy zastanawiają się też, czy Wielka Brytania może złożyć wniosek, a następnie wycofać go. Służby prawne Komisji Europejskiej twierdzą, że musi być na to jednomyślna zgoda pozostałych 27 państw, co oznacza ryzyko wyrzucenia Wielkiej Brytanii nawet wbrew jej woli. Brytyjscy prawnicy uważają, że wystarczy, jeśli sam Londyn wycofa wniosek. – Kwestie prawne są drugorzędne, zawsze znajdzie się jakieś uzasadnienie. Kluczowa jest wola polityczna – komentuje polski dyplomata.

Żadnych cudów

Wielu w Unii ma nadzieję, że do Brexitu jednak nie dojdzie. – Pierwszym krajem, który jest temu bardzo przeciwny i mówi o tym w czasie nieoficjalnych konsultacji, są Niemcy. Oczywiście za żadną cenę nie chcą go Irlandia, Malta i Cypr. Bardzo nieszczęśliwe byłyby kraje północy Europy – mówi unijny dyplomata zaangażowany w konsultacje. Dodaje, że Brexitu nie chce nikt, ale wspomniana grupa gotowa jest aktywnie działać, by do niego nie doszło.

Wielka Brytania nie rozpoczęła jeszcze negocjacji o wychodzeniu z UE, więc teoretycznie cieszy się pełnią praw państwa członkowskiego. Jednak na skutek negatywnego wyniku referendum już ponosi konkretne straty. Jonathan Hill, brytyjski komisarz, podał się do dymisji. Premier Cameron może oczywiście wyznaczyć jego następcę, ale wiadomo, że w obecnej sytuacji dostanie on mało ważną tekę. Tymczasem Hill nadzorował kluczową dla Brytyjczyków dziedzinę instytucji finansowych i rynków kapitałowych.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 783
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 782
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 779
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 778
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 777