Ale można na to też spojrzeć inaczej. Jeszcze całkiem niedawno przeciwnicy integracji stanowili mniejszość w Partii Konserwatywnej - jakąś 1/3 posłów. Jednak na początku tego tygodnia tylko 21 deputowanych torysów, niespełna co dziesiąty poseł tej partii, zbuntował się przeciw premierowi w imię wierności wobec Zjednoczonej Europy.
Johnson zdołał więc przekształcić swoje ugrupowanie w skuteczną, zwartą armię podporządkowaną jednemu celowi: wyprowadzeniu kraju z Unii. To z pewnością przyciągnie do niego wyborców Partii Brexitu Nigela Farage’a, ale także zwolenników Partii Pracy z regionów, gdzie w 2016 masowo głosowano za wyjściem ze Wspólnoty.
Już teraz przewaga w sondażach Torysów nad Partią Pracy sięga kilkunastu punktów procentowych, a ma wszelkie szanse urosnąć jeszcze bardziej. Brytyjskie społeczeństwo jest bowiem spolaryzowane jak nigdy, nie ma tu za bardzo miejsca dla ugrupowań, które wahają się, chcą być jedną nogą w Unii, a jedno poza nią.
Wszystko to oznacza, że Johnson ma spore szanse wygrać przedterminowe wybory, a nawet uzyskać samodzielną większość, która pozwoli mu wyprowadzić kraj z Unii. A takie głosowanie nastąpi wcześniej niż później, skoro obecny rząd, jak wiemy, nie ma większości.
Całkiem możliwe więc, że parlament zdecyduje się na przedterminowe wybory już poniedziałek tak, aby Brytyjczycy poszli do urn w połowie października.